[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niewidoczny. Wzór tworzyły małe kwiatki z czterema rozłożonymi płatkami, kwiatki były na
zmianę żółte i niebieskie, przedzielone zielonymi listkami. Nicholas patrzył na ten wzór
zdumiony, jak na jakieś niezwykłe zjawisko, lecz ani przez chwilę nie wątpił, że nie istniały
dwa takie same pierścienie. Jego wartość nie była zbyt duża, za to kunszt i wyobraznia twórcy
wyróżniały ten wyrób spośród wielu innych.
Bardzo przepraszam cię, pani - odezwał się Nicholas niepewnie, starając się
zebrać myśli - ale ten pierścień... Czy mógłbym zapytać, skąd pochodzi?
Oboje, mąż i żona, spojrzeli na niego zdziwieni, lecz spokojni.
Nabyliśmy go uczciwie odparła żona złotnika i uśmiechnęła się nieco rozbawiona
powagą Nicholasa. - Ktoś chciał nam go sprzedać, ponieważ zaś spodobał mi się, mój mąż
kupił go ofiarował mi.
Kiedy to było? Proszę mi wierzyć, mam ważne powody, by o to pytać.
To było trzy lata temu - odparł od razu złotnik. - Latem, daty jednak nie jestem
teraz pewien...
Ale ja jestem jej pewna - odparła jego żona i roześmiała się. - Wstydz się, że
zapomniałeś. To było w dniu moich urodzin i dlatego wyprosiłam ten pierścionek dla siebie.
A moje urodziny, łaskawy panie, są dwudziestego sierpnia. Już trzy lata mam ten piękny
pierścień, żona pomocnika szeryfa chciała nawet, żeby mój mąż go dla niej skopiował, ale ja
się na to nie zgodziłam. Chciałam, żeby ten był jeden jedyny. Pierwiosnki i barwinki... jakież
delikatne kolory! - Uniosła dłoń w stronę słońca, żeby podziwiać błysk emalii. - Te inne
przedmioty, które wraz z nim też były do kupienia, zostały sprzedane dawno temu, ale nie
były tak piękne jak pierścień.
Czy były jeszcze inne rzeczy należące do kompletu? - spytał Nicholas.
Naszyjnik z polerowanych kamieni - odparł złotnik.
Przypominam sobie teraz. I srebrna bransoletka z pnączami grochu... albo
może to była wyka.
Sam pierścień już wystarczył, te trzy ozdoby razem dawały pewność. Trzy niewielkie
przedmioty, z biżuterii należącej do Juliany Cruce, zostały przyniesione do tego sklepu trzy
lata temu, dwudziestego sierpnia. Pierwszy wyrazny ślad.
Mistrzu złotniku - powiedział Nicholas - nie zakończyłem jeszcze mojej
opowieści o tym, czego szukam. Te trzy rzeczy, o ile wiem, pochodziły z południa i były w
posiadaniu pewnej damy, która zmierzała do Wherwell, ale nigdy tam nie dotarła.
Co też wasza miłość mówi? - Złotnik pobladł, patrząc ostrożnie i podejrzliwie
na swego gościa. - Kupiłem te przedmioty uczciwie, nie zrobiłem nic złego i nic więcej nie
wiem, z wyjątkiem tego, że przyniósł je na sprzedaż pewien człowiek pod każdym względem
sprawiający bardzo dobre wrażenie.
Och, nie zrozum mnie zle, proszę! Ja wcale nie wątpię w twoją dobrą wolę,
mistrzu złotniku, lecz jesteś pierwszym człowiekiem, na jakiego natrafiłem i dzięki któremu,
być może, dowiem się, co się stało z tą damą. Zastanów się, proszę, i powiedz mi, kim był
człowiek, który wtedy do ciebie przyszedł? Jak wyglądał? Ile miał lat? Jaki mógł być jego
zawód? Czy go znałeś?
Nigdy przedtem ani potem go nie widziałem - odparł złotnik ostrożnie,
uspokojony, lecz niezbyt pewny, czy przytoczenie zbyt wielu szczegółów nie wplącze go w
jakąś niebezpieczną sprawę. - Był to mężczyzna w moim wieku, około pięćdziesiątki.
Całkiem zwyczajny, skromnie ubrany, sądziłem, że jest tym, za kogo się podaje, służącym
przysłanym, żeby załatwić tę transakcję.
Kobieta zachowała się inaczej, bardzo zainteresowana rozmową nie dostrzegała
żadnego zagrożenia, dlatego była skłonna pomóc na tyle, na ile mogła. A miała co nieco do
powiedzenia, ponieważ lepiej się przyjrzała owemu człowiekowi niż jej mąż.
Był to mocno zbudowany, przysadzisty mężczyzna - odezwała się. - Twarz
miał tak brązową jak jego własny skórzany kaftan. Tamtego lata nie było tak ciepło jak teraz,
a jego śniada cera zapewne zimą stawała się żółtawa, dzieje się tak, kiedy ktoś przebywa na
dworze przez cały rok, zwykle leśnik albo myśliwy. Miał też brązową brodę, łysinę na czubku
głowy, ostre rysy i bystre, śmiałe oczy. Nie zapamiętałabym go tak dokładnie, gdyby nie to,
że przyniósł mój ulubiony pierścień. I powiem jeszcze jedno: nim wyszedł z pracowni,
wpatrywał się we mnie przez długą chwilę.
Przywykła do tego, zdając sobie sprawę ze swej urody, i to był jeszcze jeden powód,
że tak dobrze zapamiętała owego człowieka.
Nicholas przełknął palącą gorycz. Tu nie chodziło o pięćdziesiąt lat ani o brodę czy
łysinę, nawet nie o tę charakterystyczną karnację skóry, która identyfikowała człowieka,
Nicholas bowiem nigdy nie widział Adama Herieta. Chodziło o wszystkie okoliczności:
posiadanie tej biżuterii, wiele mówiącą datę, fakt, że trzech towarzyszących im ludzi zostało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]