[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nij BarÄ™.
Dotarli do małej chaty i dostrzegli wojownika, trzymającego straż u wejścia.
Moonglum wyciągnął bukłak wina i, udając, że jest pijany, kołyszącym się kro-
kiem podszedł do obcego mężczyzny. Albinos nie ruszył się z miejsca.
Czego tu szukasz? warknął strażnik.
Niczego, przyjacielu, staramy się po prostu trafić z powrotem do własnego
namiotu, to wszystko. Nie wiesz przypadkiem, gdzie on jest?
Skąd miałbym to wiedzieć?
Prawda, skąd miałbyś to wiedzieć? Napij się wina, jest bardzo dobre, z za-
pasów Terarna Gashteka.
Mężczyzna wyciągnął rękę.
Dawaj.
Moonglum pociągnął haust z bukłaka.
Nie, jednak zmieniłem zdanie. Jest za dobre, by je rozdawać zwykłym wo-
jownikom.
Naprawdę? strażnik podszedł kilka kroków w stronę Elwheryjczyka.
Może się o tym sam przekonam? A może jeszcze dodam parę kropli twojej krwi,
by dodać mu smaku, mój mały przyjacielu?
Moonglum cofnął się, a wojownik ruszył za nim.
Elryk podbiegł miękko w stronę namiotu i zanurkował do środka. Na stosie nie
wygarbowanych skór leżał tam Drinij Bara, z rękami związanymi w nadgarstkach.
Czarnoksiężnik podniósł wzrok.
To ty. . . Czego chcesz?
Przybyliśmy, by ci pomóc, Drinij Baro.
Mnie pomóc? Nie jesteś moim przyjacielem. Co przez to zyskasz? Za wiele
ryzykujesz.
Jako czarnoksiężnik postanowiłem pomóc bratu w potrzebie powiedział
Elryk.
90
Domyślałem się, że też parasz się magią. Ale w moich stronach czarownicy
nie sÄ… sobie przyjazni, wprost przeciwnie.
Powiem ci prawdę. Potrzebujemy twojej pomocy; musimy powstrzymać
krwawy najazd barbarzyńców. Mamy wiec wspólnego wroga. Jeżeli pomogę ci
odzyskać duszę, czy wesprzesz mnie i mego przyjaciela?
Oczywiście. Od początku planuję zemstę. Ale dla mojego dobra, bądz
ostrożny. Jeżeli Terarn Gashtek domyśli się, że jesteście tu, by mi pomóc, zabije
kota i nas wszystkich także.
Postaramy się przynieść kota tutaj. Czy to wystarczy?
Tak. Ja i zwierzę musimy zmieszać krew, a wówczas dusza wróci do mego
ciała.
Dobrze więc. Spróbuję. . . Elryk odwrócił się, słysząc dochodzące z ze-
wnątrz głosy. Co to takiego?
To musi być Terarn Gashtek odparł czarnoksiężnik z lękiem w głosie.
Przychodzi każdego wieczoru, by ze mnie szydzić.
Gdzie jest strażnik? Chrapliwy głos barbarzyńcy dał się słyszeć o wiele
wyrazniej. Zwiastun Pożogi wszedł do namiotu. Co. . . ? Dostrzegł Elryka
stojącego nad czarnoksiężnikiem.
W oczach Wodza Hordy pojawiło się zaskoczenie i niepokój.
Czego tu szukasz, człowieku z Zachodu? Co zrobiłeś ze strażnikiem?
Ze strażnikiem? powtórzył Elryk. Nie widziałem żadnego strażnika.
Rozglądałem się za własnym namiotem i usłyszałem, jak ten kundel krzyczy, więc
wszedłem. Poza tym byłem ciekaw, jak wygląda wielki czarnoksiężnik, gdy jest
zwiÄ…zany i okryty brudnymi szmatami.
Jeszcze raz dasz upust swej ciekawości, przyjacielu warknął Terarn Ga-
shtek a będziesz mógł zobaczyć, jak wygląda twoje własne serce. A teraz wy-
noś się stąd, wyruszamy o świcie.
Elryk udał przestrach i szybko zniknął z namiotu.
Samotny jezdziec w liberii Oficjalnego Wysłannika Karlaak co koń wyskoczy
pędził na południe. Wierzchowiec galopem pokonał szczyt wzgórza i wysłannik
ujrzał przed sobą wioskę. Pośpiesznie zjechał w dół zbocza, krzycząc do pierw-
szego napotkanego człowieka.
Szybko, powiedz mi, czy wiadomo ci coÅ› o Dyvimie Slormie i jego imrry-
riańskich wojownikach? Czy widziano ich w tych stronach?
Tak, tydzień temu. Podążali w kierunku Rignariom przy granicy z Jadma-
rem, by zaoferować usługi vilmiriańskiemu pretendentowi.
Jechali konno czy szli pieszo?
I tak, i tak.
91
Dzięki, przyjacielu krzyknął jezdziec i galopem wyjechał z wioski, kie-
rujÄ…c siÄ™ w stronÄ™ Rignariom.
Wysłannik z Karlaak pędził przez całą noc, wzdłuż świeżo wydeptanego szla-
ku. Niedawno musiała przeciągnąć tędy wielka gromada ludzi. Mężczyzna modlił
się, by był to właśnie Dyvim Slorm i jego wojownicy.
W słodko pachnących ogrodach miasta Karlaak panował nastrój niepokoju;
mieszkańcy czekali na wieści. Wiedzieli jednak, że nie nadejdą one zbyt szybko.
Całą nadzieję pokładali w Elryku i wysłanniku pędzącym na południe. Gdyby
misja tylko jednego z nich zakończyła się sukcesem, nie byłoby dla nich ratunku.
Obaj muszą zwyciężyć. Obaj.
Rozdział 3
Bezładny tupot wielu nóg rozległ się pośród deszczowego poranka. Niecier-
pliwy głos Terarna Gashteka zagrzewał wojowników do większego wysiłku.
Niewolnicy złożyli namiot wodza i wrzucili go na wóz. Zwiastun Pożogi pod-
jechał i wyszarpnął olbrzymią dzidę z miękkiej ziemi, po czym zawrócił konia
i ruszył na zachód. Tuż za nim posuwali się jego kapitanowie, a wśród nich Elryk
i Moonglum.
Porozumiewając się w języku Zachodu, przyjaciele rozpatrywali nowy pro-
blem. Barbarzyńca spodziewał się, że zaprowadzą go prosto do zdobyczy, a że
jego zwiadowcy poruszali się po sporym obszarze, nie sposób było nie napotkać
po drodze żadnej osady. Mieli więc spory kłopot; zapewnienie Karlaak kilku dni
bezpieczeństwa kosztem innego miasta byłoby rzeczą haniebną, lecz jednak. . .
Kilka chwil pózniej do Terarna Gashteka podjechali w pełnym galopie dwaj
pokrzykujÄ…cy zwiadowcy.
Miasto, panie! Niewielkie i Å‚atwe do zdobycia!
Nareszcie! Będziemy mogli wypróbować naszą broń i sprawdzić, jak wy-
trzymała jest skóra mieszkańców Zachodu. Barbarzyńca odwrócił się do Elry-
ka. Czy znasz to miasto?
Gdzie ono leży? zapytał albinos ochrypłym głosem.
Dwanaście mil na południowy zachód odparł zwiadowca.
Pomimo że osada skazana byÅ‚a na zagÅ‚adÄ™, Melnibonéanin poczuÅ‚ niemal ulgÄ™.
Mówili o mieście Gorjhan.
Znam powiedział.
Cavim Siodlarz, jadący w stronę odległej farmy ze świeżo wykonaną uprzężą,
dostrzegł w oddali jezdzców; słońce połyskiwało na ich jaskrawych hełmach. To,
że nadjeżdżali od strony pustyni, było już wystarczającym dowodem, w dodatku
tak liczna, uzbrojona gromada nie mogła mieć przyjaznych zamiarów.
Cavim zawrócił konia i uskrzydlany strachem popędził z powrotem do miasta.
Stwardniałe płaty błota pokrywające ulice Gorjhan zadudniły pod kopytami
93
Cavimowego wierzchowca. Wysoki, przerażony okrzyk wdzierał się do mieszkań
przez zamknięte okiennice.
Nadjeżdżają bandyci! Ratujcie się! Bandyci!
Po upływie kwadransa radni miasta zebrali się na pośpieszne obrady i roz-
ważali, czy należy się bronić, czy uciekać. Starsi doradzali ucieczkę, lecz młodsi
woleli zostać i przygotować broń, by odeprzeć ewentualny atak. Niektórzy twier-
dzili, że miasto jest zbyt ubogie, by zwróciło na siebie uwagę bandytów.
Mieszkańcy Gorjhan radzili jeszcze i kłócili się między sobą, gdy pierwsza
fala najezdzców z wrzaskiem podjechała pod miejskie mury.
Jednocześnie z uprzytomnieniem sobie, że nie ma czasu na dalsze kłótnie,
na radnych spłynęła świadomość nieuniknionej klęski. Chwyciwszy za nielicznie
posiadaną broń, ludzie pobiegli na wały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]