[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koszyka.
Pora mi już do domu...
Już? zapytał z żalem.
Spojrzał na książkę, którą trzymał w ręku.
Czy pani będzie łaskawą pożyczyć mi tę książkę do jutra?
Owszem, z przyjemnością uprzejmie odpowiedziała.
Oddam ją pani jutro... gdy pani znowu o tej porze przyjdzie do tej altanki. Dobrze?
Dobrze bez wahania odpowiedziała ja tu co dzień przychodzę, kiedy tylko pogoda
piękna...
Oby jutro była piękną!...
Od strony domku głos dziecinny zawołał:
Klarciu! Klarciu!
Na ganeczku z dwoma słupkami stał malec w mundurku gimnazjalnym, trochę więcej niż
dziesięcioletni, i obu ramionami machając ku altance, na cały ogród wołał:
Klarciu! Klarciu! Już przyszedłem! Ojciec też idzie, i Frania zaraz z magazynu przyleci...
Chodz prędzej i daj obiad! Okropnie jeść chce się!...
Idę, idę! odkrzyknęła i skinąwszy głową nowemu znajomemu odbiec miała, gdy on
zatrzymał ją jeszcze słowami:
85
Niech pani mi na pożegnanie rączkę poda...
Bez wahania, z uprzejmym dygnięciem wyciągnęła rękę i wtedy dopiero, gdy ta ręka
zgrabna, ale ze skórą trochę zgrubiałą i szorstką, znalazła się w dłoni białej, miękkiej i obej-
mującej ją uściskiem miękkim, długim, rumieniec karminowy oblał twarz jej od czarnych
kędziorków nad czołem do białej szlarki otaczającej u szyi brzeg stanika.
86
II
Dużo przed południem Juliusz Przyjemski siedząc z książką w ręku na ławce ogrodowej
spoglądał często na domek stojący w fasoli pośród ogrodu sąsiedniego. Sztachety niskie i
gałęzie drzew, rozstępujących się w alei, pozwalały widzieć dokładnie wszystko, co się dzieje
dokoła tego domku.
Widział naprzód człowieka wysokiego, chudego, z siwiejącymi włosami, który wyszedł na
ganek w paltocie znoszonym, w czapce z gwiazdką, ze szczupłą teczką pod ramieniem. Za
nim wybiegła Klara i obie ręce położywszy mu na ramionach coś mówiła do niego, aż podała
mu czoło do pocałowania i do domku wbiegła. Chudy, siwy człowiek poszedł zwolna ku
bramce w parkanie prowadzącej na ulicę, ale był w połowie drogi, gdy zatrzymało go głośne
wołanie z wnętrza domku:
Tatku! Tatku!
Dziewczynka w sukni jeszcze nie dosięgającej ziemi, w błękitnej chusteczce na głowie,
uczepiła się jego ramienia i razem już wyszli z ogrodu.
Przyjemski uśmiechnął się.
Tatko poszedł do biura, siostrzyczka do magazynu... Ten Benedykt to sprytny ptaszek!...
Powiedziałem mu wczoraj: Dowiedz się! i dziś z rana już wszystko wiedział. Trzydzieści
rubli na miesiąc, phi! bieda musi tam aż piszczeć. Naturalnie. Od tego są idylle, aby poetyzo-
wać na głodno! Czarny chleb zajada, a w koszyczku poematy nosi...
Spuścił wzrok na książkę, którą trzymał w ręku. Nie był to Rochefoucauld, ale ta stara
książka w podartej oprawie, którą wczoraj pożyczył od swojej nowej znajomej. Znowu kilka-
naście wierszy zakreślonych ołówkiem; znowu więc ustęp ulubiony. Zobaczmyż jaki.
Słońce już zgasło, wieczór był ciepły i cichy,
Okrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany,
U góry błękitnawy, na zachód różany...
Podniósł wzrok znad książki, zamyślił się.
Jak ja to dawno czytałem, jeszcze w dzieciństwie... Bardzo to ładne! Tu szczególniej pod
tymi drzewami, w tej ciszy, lektura bardzo stosowna... Dziś jeszcze nie oddam jej tej książki i
przeczytam ją od początku do końca... Ciekawym, co też ona robi w tej chwili... za tą fasolą?
Dowiedział się o tym natychmiast. Na mały ganek wyszła Klara dzwigając w obu rozpo-
startych rękach coś ciężkiego. Przyjemski pochylił się naprzód, aby lepiej widzieć, i zobaczył,
że dziewczyna, z rękawami sukni do łokci odwiniętymi, niosła małą balię napełnioną płynem,
który wylała z dala od domku, za rozłożystą jabłonią i krzakami agrestu. Gdy wracała z pustą
już balią w opuszczonych rękach, zauważył, że miała przód sukni okryty fartuchem płócien-
nym.
Zapewne pierze, skoro ma do czynienia z balią. Taka jednak delikatna i z rozumkiem...
Jak ona wczoraj mówiła o tej Najświętszej Pannie Paryskiej... bardzo ładnie... bardzo ładnie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]