[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- W łazience dla gości w suterenie. Na oczyszczaniu całego ciała.
- Bajka. Ja następna w kolejce.
- Szampana? - spytała Maria.
- Mario - poprosiła Sophia. - Nie nalewaj. Dzisiaj jesteś gościem.
- Już mi paznokcie wyschły. - Wyciągnęła dłonie. - Potem mam mieć robiony
pedicure. Wtedy panienka przyniesie mi szampana.
- No dobrze.
Maria spojrzała w stronę Piłar, która wyraznie odprężona wracała do nich.
- Uszczęśliwiła dziś panienka mamę.
DROGA z samochodu do winnicy wydała mu się długa, a ciągnięty przez niego worek
ciążył z każdym krokiem coraz bardziej. Ale Jerry nie mógł sobie odmówić przyjemności,
żeby wykonać to osobiście.
Przed zapadnięciem zmroku ród Giambellich tak czy owak się skończy.
- Trzymaj się mnie - Jerry nakazał Rene. - Kiedy winnica zacznie płonąć, wysypią się
jak mrówki na pikniku.
- Jeśli chodzi o mnie możesz całą winnicę obrócić w perzynę. Byle mnie nie
przyłapano.
- Rób co ci każę, to cię nie złapią. Kiedy będą tu gasili ogień, za - kradniemy się do
Willi, podrzucimy paczuszkę do pokoju Sophii i wymkniemy się. Pięć minut pózniej, zanim
dym się rozwieje, będziemy już otwierali szampana w samochodzie.
- Co TO takiego? Wygląda mi na... O Boże. Winnica! Winnica się pali. Mario, dzwoń
po straż pożarną! Dziewięćset jedenaście! Winnica się pali!
Sophia zeskoczyła ze stołu do masażu, chwyciła w biegu szlafrok.
PLAN był idealny. Ogień rozprzestrzenił się w ciągu kilku minut. A potem, zgodnie z
przewidywaniami Jerry'ego, wszyscy wysypali się z domu. Krzyki, tupot nóg. Z ocienionego
miejsca w ogrodzie liczył sylwetki w białych szlafrokach, które biegały po winnicy.
- Miotają się - szepnął do Renę. - Idz przodem. Twierdziła, że kiedyś już zakradła się
do pokoju Sophii. Jego latarka wystarczy, żeby podrzucić paczkę do jej szafy, gdzie znajdzie
ją policja. Wszedł po tarasowych schodach za Renę, przystanął, obejrzał się przez ramię.
Widział pomarańczowozłotą łunę ognia na tle wieczornego nieba. Oświetlała sylwetki ludzi
pędzących jak wystraszone ćmy do ognia.
Na pewno go ugaszą, ale to potrwa, a w tym czasie szlag trafi bezcenne butelki,
spłonie sprzęt, cała ich tradycja pójdzie w diabły.
- Jerry, na miłość boską - syknęła Renę. - To nie wycieczka. Musimy się spieszyć.
Podszedł do drzwi tarasu.
- To na pewno jej pokój?
- Na pewno. No dobrze.
Otworzył drzwi, lecz raptem z naprzeciwka wyskoczyła Sophia i zapaliła światło.
Nagły błysk ją poraził, wstrząs zamurował. Ale zanim się jeszcze ocknęła, skoczyła na
niego, ślepa furia wyrzuciła ją niczym katapulta. Jerry wziął zamach, uderzył ją w twarz. Ona
jemu rozorała policzek paznokciami.
Doprowadzony do szału, odrzucił ją na bok, wprost na wrzeszczącą Renę. W locie
dostrzegła, że Jerry wyrywa broń z kabury.
Już miał pociągnąć za spust, ale dojrzał przerażenie w jej oczach. Zapragnął ją
pognębić.
- Trzeba było uciec razem z innymi, Sophio. Ale może los chciał, żebyś skończyła tak
jak ten łajdak, twój ojciec. Z kulą w piersi.
- Jerry, musimy wiać. - Renę w panice patrzyła na pistolet. - Co ty wyprawiasz? Nie
możesz jej tak zastrzelić. To obłęd. To morderstwo. Ja się w to nie mieszam. Zmywam się
stąd. Daj mi kluczyki do wozu.
- Zamknij się, do cholery.
I niemal bezwiednym gestem rąbnął Renę pistoletem. Upadła jak kamień.
- O, świetnie się składa. Sophio, ty docenisz ten idealny plan. Renę podłożyła ogień.
Bo od dawna miała z tobą na pieńku. Zakradła się do twojego pokoju, żeby podrzucić dowody
przeciwko tobie. Przyłapałaś ją, podczas szamotaniny broń wypaliła. Ta sama. z której
postrzelono Davida Cuttera. Ty nie żyjesz, a ją za to powieszą. Czysta sprawa.
- Dlaczego to robisz?
- Bo nikt mi nie będzie bezkarnie grał na nosie. Wy, Giambelli, uważacie, że wszystko
wam się należy. A zostaniecie z niczym.
- Z powodu mojego ojca? - Przez otwarte drzwi za jego plecami widziała jaskrawą
łunę pożaru. - Tylko dlatego, że ci narobił wstydu?
- Narobił wstydu? On mi ukradł... żonę, ukradł moją godność. Był kłamcą i oszustem.
- Owszem, był. - Nikt tu się nie zjawi, pomyślała z rozpaczą. Nikt nie oderwie się od
pożaru, żeby przyjść jej na ratunek. - A ty nawet tym nie jesteś.
- Gdybym miał czas, to bym podyskutował. Ale trochę mi się spieszy, no więc... -
Uniósł pistolet o kilka centymetrów. - Ciao, helia.
- Vai a farti fottere. - Przeklęła go opanowanym głosem. A kiedy pistolet wypalił,
odskoczyła krok do tyłu. I patrzyła, jak krew ciurka przez maleńką dziurkę w jego koszuli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]