[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Generał skrzywił się.
Wy nic nie rozumiecie& nic nie wiecie. Proszę dać mi spokój.
Blore dał za wygraną. Gdy wrócił do swoich towarzyszy, stwierdził:
On zwariował& nie można z nim w ogóle gadać.
Cóż takiego powiedział1? zapytał z zaciekawieniem Lombard.
Blore wzruszył ramionami.
Coś w tym rodzaju, że pozostało już niewiele czasu i że nie chce, by mu
przeszkadzano.
Doktor Armstrong zmarszczył czoło.
Hm& to ciekawe mruknął.
III
Dalsze poszukiwania były bezcelowe. Trzej mężczyzni stali \v najwyższym
punkcie wyspy, patrząc na stały ląd. Na morzu ani jednej łodzi. Wiatr przybierał na
sile.
Nie widać nawet łodzi rybackich odezwał się Lombard. Nadchodzi burza.
Przekleństwo, że nie widać stąd wioski. Moglibyśmy dawać sygnały&
Moglibyśmy wieczorem rozpalić ogień dodał Blore.
Najgorsze jest to, że i ta możliwość została pewno udaremniona skrzywił się
Lombard, W jaki sposób?
Czyja wiem? Być może rozpowiedział we wsi, że chodzi o jakąś zabawę lub
zakład. Na pewno zmyślił jakąś wściekle logiczną historyjkę. Jesteśmy porzuceni na
tej wyspie i nikt nie ma zwracać uwagi na żadne sygnały.
Blore zapytał z powątpiewaniem:
I myśli pan, że oni tam tak łatwo dali się nabrać?
Aatwiej uwierzyć w kłamstwo niż w prawdę. Jeśliby nawet ktoś rozpowiedział,
że wyspa ma być izolowana, dopóki niejaki pan Owen spokojnie nie wymorduje
wszystkich gości, sądzi pan, że by uwierzyli?
Armstrong wtrącił się:
Są chwile, kiedy sarn przestaję w to wierzyć. A jednak& Lombard wycedził
przez zęby:
A jednak& o to jednak właśnie chodzi. Słusznie pan to, doktorze, powiedział.
Blore patrzył na wodę.
Przypuszczam, że nikt nie mógłby się tędy wdrapać? zapytał. Armstrong
zaprzeczył ruchem głowy.
Wątpię. Jest dość stromo. I gdzież miałby się ukryć?
Ostatecznie w skale mogłoby być jakieś wgłębienie odrzekł Blore.
Gdybyśmy mieli łódkę, moglibyśmy opłynąć wyspę.
Gdybyśmy mieli łódkę zauważył ironicznie Lombard bylibyśmy w tej
chwili w połowie drogi na ląd!
Tak, to nie ulega wątpliwości. Lombard odwrócił się nagle.
Lepiej się jednak upewnić co do tej ściany skalnej. Jeśli jest tam jakiekolwiek
wgłębienie, może się ono znajdować jedynie tutaj na prawo, pod nami. Gdybyśmy
znalezli linę, spuściłbym się na dół, żeby się przekonać.
Można się przekonać odrzekł Blore choć pozornie zakrawa to na absurd.
Pójdę poszukać liny.
Szybko udał się w kierunku domu.
Lombard spojrzał na niebo. Chmury zaczęły się gromadzić coraz gęściej. Siła
wiatru wzrastała. Zerknął na Armstronga.
Cóż pan tak umilkł, doktorze? O czym pan myśli?
Zastanawiałem się rzekł lekarz powoli do jakiego stopnia stary
Macarthur& jest zwariowany.
IV
Vera była przez cały ranek niespokojna. Unikała towarzystwa Emily Brent.
kierowana nieprzezwyciężoną odrazą.
Panna Brent usiadła na krześle za węgłem domu, by schronić się przed wiatrem.
Była zajęta robótką na drutach.
Vera myślała o niej cały czas, wydawało się jej. że widzi bladą twarz utopionej
dziewczyny, wodorosty we włosach, twarz kiedyś ładną& może bezwstydnie ładną, a
teraz już znajdującą się poza zasięgiem litości czy strachu.
A Emily Brent, spokojna i pewna siebie, robiła na drutach.
Na głównym tarasie sędzia Wargrave zagłębił się wygodnie w fotelu klubowym.
Głowę wcisnął w ramiona, jak gdyby nie miał szyi.
Wpatrując się w niego, Vera odniosła wrażenie, iż widzi człowieka na ławie
oskarżonych młodego człowieka o jasnych włosach, niebieskich oczach i twarzy, z
której wyziera zdumienie i przestrach. Edward Seton& Zobaczyła w myślach, jak
sędzia wkłada na głowę czarny biret i przystępuje do odczytania wyroku.
Wolno zeszła z tarasu nad morze. Dotarła aż do wysuniętego cypla wyspy, gdzie
siedział stary człowiek wpatrzony w horyzont.
Generał Macarthur poruszył się na jej widok. Spojrzał z dziwną mieszaniną lęku i
wątpliwości. To Verę spłoszyło. Badał ją wzrokiem dłuższą chwilę.
Pomyślała: Dziwne. Całkiem jak gdyby wiedział&
Generał przerwał milczenie.
Ach, to pani! Przyszła pani& Vera usiadła przy nim.
Czy lubi pan tak siedzieć i obserwować morze? Skinął łagodnie głową.
Tak. To przyjemne. Poza tym myślę, że dobrze tu oczekiwać&
Oczekiwać? spytała nerwowo. Czego pan oczekuje?
Odpowiedział dobrotliwie:
Końca. Ale chyba pani sama wie o tym? Czyżbym się mylił? Wszyscy czekamy
na to samo&
Co pan ma na myśli?
Nikt z nas nie opuści tej wyspy odpowiedział poważnie. To należy do
planu. Wie pani o tym pewno doskonale. Nie rozumie pani prawdopodobnie tylko,
jaką to sprawia ulgę.
Vera zapytała ze zdziwieniem:
Ulgę?
Tak. Oczywiście pani jest jeszcze bardzo młoda i& nie pragnie pani ulgi. Ale z
czasem to przychodzi! Dociera się do punktu, kiedy wiadomo, że wszystko
skończone& że dłużej nie trzeba dzwigać ciężaru. Pani również odczuje to pewnego
dnia.
Nie rozumiem pana rzekła zmienionym głosem. Poruszyła nerwowo
palcami. Ten spokojny stary żołnierz napawał ją strachem. Macarthur odezwał się w
zadumie:
Wie pani, kochałem Leslie, kochałem ją szalenie&
Czy Leslie była pańską żoną?
Tak, moją żoną& kochałem ją& i byłem z niej dumny. Była taka ładna i taka
wesoła.
Przez chwilę panowało milczenie.
Tak, kochałem Leslie, dlatego to uczyniłem.
Pan ma na myśli& zaczęła, ale zaraz umilkła. Generał Macarthur skinął
głową.
Właściwie nie ma tego po co taić, skoro wszyscy mamy umrzeć. Posłałem
Richmonda na śmierć. Przypuszczam, że w pewnym sensie było to morderstwo.
Dziwne. Morderstwo& a zawsze tak przestrzegałem prawa! Ale wtedy to nie
wyglądało tak jak dzisiaj. Nie miałem wyrzutów sumienia. Myślałem sobie: dobrze
mu tak, draniowi. Za to pózniej&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]