[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odpowiedz, bo jeśli uczucie jego nie jest odwzajemnione, to woli zginąć na wojnie. Czytałam
ten list wracając konno z poczty. Nie mogłam ochłonąć z wrażenia. Byłam wzruszona.
Wiedziałam, że mnie wyróżnia, powiedział, że kocha, ale dopiero teraz dotarły do mnie słowa
wielkiej miłości. Jechałam stępa rzuciwszy luzno wodze, czytałam list wielokrotnie i nie
mogłam się nim nacieszyć. Jednocześnie nasunęły się obawy. Kiedy się spotkamy? Czy
pójdzie na front? Czy wróci??? Po raz pierwszy zaniepokoiłam się poważnie wojną. `tc
Rozdział drugi: Zwiat się wali
1 września
Smolice
Cały dom jest podminowany. O niczym innym się nie mówi, tylko o wojnie. Wcześnie rano
pojechałam do Błonia, gdzie wyznaczona była mobilizacja koni. Tatuś wyskoczył wczoraj do
Warszawy, więc na moich barkach spoczęło ratowanie koni przed rekwizycją. O stajnię
wyścigową nie ma obawy, bo mobilizują tylko zimną krew do artylerii i półkrew do
kawalerii. O świcie poszły wszystkie cugowe, wierzchowe i fornalskie. W czasie
trzygodzinnego oczekiwania zabawiałam, jak mogłam, prowadzącego mobilizację
porucznika. Gdy zajechały nasze stajnie, poprosił o pozostawienie pięciu lżejszych według
mojej decyzji. Odetchnęłam. Wyobraziłam sobie radość tatusia, który zamartwiał się o roboty
w polu. Wracałam do domu w cudownym nastroju patrząc z rozczuleniem na Barda, który
przywiązany do powozu kłusował z nami. O niego bałam się oczywiście najbardziej. Kiedy
na schodach tarasu Oleńka powitała mnie okrzykiem: wojna!, przyjęłam to jak głupi żart. -
Bard uratowany, a roboczych koni zabrano tylko pięć - oznajmiałam triumfalnie. - Ty nic na
to? Ważniejsze konie? - Oleńka była wyraznie wzburzona. - Niemcy rozpoczęli wojnę dziś
rano, bombardują już miasta, daję ci słowo, że nie bujam! - W tym momencie weszła do hallu
mamusia. Jej twarz była dziwnie napięta. - Słyszałaś? - spytała zdławionym głosem. - Co
teraz będzie? To straszne! - Otworzyłam machinalnie radio. Zabrzmiało dziwnie i tajemniczo.
- Uwaga... uwaga... nadchodzi... R. P. 26... powtarzam... uwaga... uwaga... - Co będzie, to
będzie, nic tu nie zmienię - powtarzałam widząc ciągle pytanie w oczach mamusi. Oburzenie
rodziny na moją pozorną obojętność wykurzyło mnie na górę do mojego pokoju. Chciałam
być sama, zapalić zakazanego papierosa i pomyśleć o wszystkim spokojnie. I coś
zdecydować! A więc wojna. Mordowanie, nieszczęścia, kalectwa, głód, nędza i wszystkie
okropności, które się z nią kojarzą. Z drugiej strony, jak już musiała być wojna, to dobrze, że
teraz. %7łycie zaczyna być podniecające. Pełne przygód i wrażeń. Wystąpię na tym stadionie
wojny, gdzie będę graczem i widzem. Wojna... a więc przeżyję to, o czym czytałam w
książkach, o czym słuchałam w opowiadaniach. Przeżyję kawałek historii. Sama wezmę w
tym udział. MOgę się poświęcić, zasłużyć. Zwiadomość, że mam teraz taki wspaniały cel
istnienia, dodała mi ducha. %7łeby tylko przyszła okazja, aby wymknąć się z domu, aby coś
zdziałać. Byle tylko nie siedzieć bezczynnie. Ubóstwiam ryzyko, ale muszę mieć pewność, że
to, w imię czego narażać się będę, warte jest stawki. Teraz jest cel. Chcę i mam odwagę
narażać się na przykrości i niebezpieczeństwa. Chcę wyzywać los i grać. Szalone projekty i
myśli skakały po głowie. Uciec, przebrać się po męsku. Stanąć w szeregach walczących.
Zgłosić się do szpitala. Pracować w dywersji, w wywiadzie. Tyle możliwości. Ale tymczasem
muszę być cierpliwa. Wojny trwają latami. Trzeba czekać okazji, żeby wprowadzić to w czyn.
Nie zdradzać się z planów, bo mnie zamkną, zabronią i jak baba przegapię wojnę. Słysząc
gong wzywający na obiad, zeszłam na dół. Rodzina dyskutowała namiętnie zastanawiając się,
co mamy robić. Czy zostać w Smolicach, czy uciekać do Warszawy, a może do cioci
Kleniewskiej za Wisłę? Każdy miał inny, oczywiście najlepszy, pomysł. Wieczorem
pojechałam konno na pocztę. List od Andrzeja, Jurka z Lublina odwołujący kursy. Zabawne,
pierwszy dzień wojny a list ten wydał się jakimś powrotem z przeszłości tak niedawnej a już
tak nierealnej. W domu zastałam pierwszych uciekinierów. Wieczorny komunikat radiowy
oznajmił powtórnie o przekroczeniu granic przez nieprzyjaciela i bombardowaniu
przygranicznych miast. Potem krótka mowa, że silni, zwarci i gotowi odeprzeć wroga. Po
kolacji wyszłam do ogrodu, aby zakopać porcelanę. Przypominały mi się opisy z
kryminalnych książek. Czarna noc, księżyc za chmurami i w gąszczu drzew sylwetka paru
osób. Cisza, tylko szczęknięcia łopaty o kamienie, szelest odsypywanej ziemi i tajemnicze
szepty. Z oddali głuchy pomruk ciężkiej artylerii. Eskadry bombowców przelatują
nieskończenie w kierunku Warszawy. Radio podaje, że bombardują lotniska i obiekty
wojskowe. Parę bomb spadło koło stacji kolejowej w Aęczycy. Poznańskie w panice, ludność
ucieka na wschód. Mianowano mnie kierownikiem opieki społecznej. Przyjęłam tę funkcję
chętnie. Uciekam od bezczynności. Roboty huk. Uciekinierzy stale napływają. Już czwartego
dnia wojny dom wypełniony po brzegi. %7łony oficerów z Poznania z pociągu ewakuacyjnego,
który został zbombardowany, dostały pokoje gościnne. Trzy ciężarówki uciekinierów ze
Zrody ulokowałam w świetlicy. Co będzie, jak zwali się więcej? Tymczasem trzeba w kotłach
gotować pożywienie, aby wszystkich nakarmić. Radio podało, że Wieluń i Sieradz już zajęte.
Zostało postanowione, że stajnia wyścigowa, matki i ogier pójdą do Szczekarkowa za Wisłę.
Jest nadzieja, że front się tam oprze i wartościowe konie uda się uratować. Ubłagałam tatusia,
że stajnia pójdzie pod moją opieką. Mamy równocześnie zabrać wozami najcenniejsze rzeczy.
Szaleję z radości. To, o czym marzyłam. Doprowadzę konie bezpiecznie, a potem będę
wolna, sama i nikt mi już nic nie zabroni. Decyzja będzie należeć tylko do mnie. Cały dzień
pakowanie i gorące dyskusje. Tatuś jest po mojej stronie, ale mamusia łamie ręce i rozpacza,
że "dzieci mi z nieba nie spadają" iu "po moim trupie", "czyste szaleństwo puszczać młodą
pannę w takim czasie!" W końcu tatuś ustąpił, bo wszyscy uciekinierzy stanęli po stronie
mamusi. Mur opozycji nie do obalenia! Jestem wściekła o najgorsze, że nic poradzić nie
mogę. Ucieć? Dogonią samochodem od razu. Tymczasem dom został ogołocony z obrazów,
dywanów, sreber, kryształów, porcelany i pościeli. Zapakowano wszystko na wozy i cały
tabor wyruszył w drogę. Mój Bard z nimi! Patrzyłam za odjeżdżającymi, starając się
opanować dławienie w gardle. Solidarnie ze mną rozpaczały zostawione w boksach zrebaczki.
Po raz pierwszy odstawiono je od matek. Ucałowałam każdego w aksamitny nosek. Nie
mogąc patrzeć na ich bezsilną rozpacz, wyszłam ze stajni. Aykałam łzy i zagryzałam usta,
żeby przypadkiem nikt ze służby nie powiedział, że panienka płakała za końmi. Na siłę
starałam się ośmieszyć mój sentymentalizm i przywiązanie, aby tylko nie okazać słabości. Z
ogrodu słychać było jeszcze oddalający się turkot wozów na szosie i rżenie koni. Nie
wytrzymałam. Pobiegłam przebrać się do domu. Po chwili osiodłałam Szlema i popędziłam,
aby dogonić jeszcze stadninę. Szosą szły i jechały tłumy ludzi. Jednym nieprzerwanym
rzędem ciągnęły bryczki, furmanki, powozy, karety i samochody. Wszystko w jakimś
panicznym podnieceniu kierowało się na wschód. Z ust do ust powtarzano, że Niemcy mszczą
się na ludności cywilnej. Zabijają ludzi, gwałcą kobiety i zabierają mężczyzn. Ktoś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]