[ Pobierz całość w formacie PDF ]
myśl. Dziwna rzecz, ale gdy zetrzesz puder, twoja twarz wygląda, jakby dopiero wyszła
spod brzytwy.
Słyszysz, jak kraczą wrony? To psuje nastrój. Tylko ich tu było brak! Zimno mi się
robi. Komako zapatrzona w błękit nieba przycisnęła mocniej łokcie do boków.
Chodzmy lepiej ogrzać się przy piecu w poczekalni!
W tym momencie zobaczyli postać w góralskich szarawarach nadbiegającą w
pośpiechu po szerokiej drodze skręcającej od szosy w stronę stacji: była to Yóko.
O! Koma-chan! Tam... Yukio... Koma-chan! Zdyszana z trudnością łapiąc
oddech, Yóko zupełnie jak dziecko, które uciekając przed czymś strasznym czepia się matki,
chwyciła za ramię zaskoczoną Komako. Chodz do domu! Prędzej! Pogorszyło mu się.
Prędzej!
Komako zmrużyła oczy z takim grymasem, jakby ją ramię mocno zabolało, krew
odpłynęła jej w oka mgnieniu z twarzy, ale potrząsnęła głową przecząco z nieoczekiwaną
stanowczością.
Nie mogę iść, bo odprowadzam gościa. Shimamurę zatkało ze zdziwienia.
Co tam odprowadzanie! W takim wypadku możesz przecież iść!
Ależ to nie wypada! Nie wiem nawet, czy przyjedziesz tu kiedy jeszcze raz, czy już
nigdy tu nie będziesz!
Przyjadę, z pewnością przyjadę!
Yóko zachowywała się tak, jakby w ogóle nie dotarła do jej świadomości krótka
wymiana słów między nimi.
Przed chwilą, widzisz, zadzwoniłam do zajazdu. Powiedzieli mi, żeś na stacji, więc
przybiegłam. Yukio ciebie woła... mówiła, gwałtownie szarpiąc Komako, która
przyjmowała to początkowo raczej obojętnie, ale nagle otrząsnęła się z niecierpliwością.
Nie chcę o niczym słyszeć!
Jednocześnie zrobiła kilka chwiejnych kroków naprzód; wyglądało na to, że zbiera jej
się na torsje, ale udało jej się opanować; brzegi powiek jej zwilgotniały, na policzkach
wystąpiła gęsia skórka.
Yóko zamarła w bezruchu ze zdumienia i wpatrywała się w Komako. Na jej twarzy
malowała się jednak taka niewzruszona powaga, że nie można było poznać, czy gniewa ją to,
czy dziwi, czy wreszcie smuci. Odnosiło się wrażenie, że nosi na twarzy maskę, wyglądała
przez to nad podziw prostodusznie i niewinnie.
Z tą maską na twarzy odwróciła się i znienacka uchwyciła Shimamurę za ręce.
Ja... bardzo przepraszam... Niech pan ją odprawi do domu! Niech pan jej każe iść!
nalegała z błaganiem w podniesionym głosie.
Proszę! Ja ją zwalniam... Shimamura mówił głośniej niż zwykle. W tej
chwili wracaj do domu! Nie wygłupiaj się!
A co ty znowu masz tu do gadania? Koma-
ko zwróciła się do Shimamury, ręką odpychając od niego Yóko.
Shimamura chciał skinąć na taksówką stojącą przed stacją, ale Yóko ściskała jego
dłonie z całej siły, aż zdrętwiały mu palce.
Zaraz ją odeślę do domu tym samochodem. A tak czy owak najlepiej by było, żeby
pani poszła wcześniej. Tutaj... na to wszystko... ludzie patrzą.
Yóko skłoniła się wpół.
Ale proszę prędko! Proszę prędko! ledwo zdążyła to powiedzieć, już bez chwili
zwłoki obróciła się i popędziła przed siebie z niewiarygodnym pośpiechem. Shimamura, który
odprowadził wzrokiem jej oddalającą się postać, zachodził w głowę, dlaczego nawet w tej
sytuacji dziewczyna zachowała się jak zawsze z powagą, ale w sercu jego tliła się
niepewność, czy w ogóle powinien teraz o tym myśleć.
Głos Yóko, piękny i smutny zarazem, dzwięczał nadal w uszach Shimamury zdając
się nadlatywać nieustannym echem, odbijającym się gdzieś od gór okrytych śniegiem...
Gdzie idziesz? Komako przytrzymała Shimamurę, który chciał szukać kierowcy
samochodu. Nie ma mowy! Ja do domu nie wracam, i basta!
Shimamura poczuł, jak wzbiera w nim fizyczna odraza do Komako.
Nie wiem, jaki stosunek łączy was troje, ale nie jest przecież wykluczone, że
tamten młody człowiek w tej chwili umiera. Nie ulega też wątpliwości, że ona przyszła po
ciebie, bo chciał się z tobą zobaczyć. Nie opieraj się, idz do niego! Całe życie będziesz sobie
potem robić wyrzuty. Byłoby straszne, gdyby on tam skonał, a ty byś tu spędzała
czas na gadaniu. Nie zacinaj się w uporze, puść wszystko w niepamięć!
Nie o to idzie! yle to sobie tłumaczysz!
Czyż to nie on właśnie odprowadził cię na stację, gdy odjeżdżałaś oddana w
kontrakt do Tokio? To o tym pisałaś w najstarszym swym dzienniku, na samym początku...
Czy masz prawo nie odprowadzić go teraz, gdy udaje się w ostatnią swoją podróż? Teraz na
niego kolej zapisać cię na ostatniej stronicy własnego życia...
Za nic w świecie! Nie chcę patrzeć, jak ktoś umiera!
Mogło to oznaczać z jej strony zarówno emocjonalne zobojętnienie, jak i
przewrażliwienie nazbyt gorących uczuć Shimamura nie wiedział, co o tym sądzić.
Już nie będę miała odwagi prowadzić dziennika... Spalę go... Komako
powiedziała to szeptem, a jej policzki bez widocznego powodu nabrały kolorów. Słuchaj!
Ty jesteś człowiek solidny... Jeśli jesteś solidny, to mogę ci wysłać cały swój dziennik. Ty
mnie nie wyśmiejesz. A uważam, że jesteś solidny...
Shimamura, z niezrozumiałych przyczyn podniecony, poczuł naraz, że oczywiście nie
ma drugiego tak solidnego człowieka jak on. Już ani jednym słowem nie nalegał więcej na
Komako, żeby szła do domu. Komako również milczała.
Zbliżył się portier z filii zajazdu zawiadamiając, że zaczęto już wpuszczać na peron.
Zaledwie czterech czy pięciu miejscowych ludzi, odzianych w zimowe ubiory o
ponurych barwach, kręciło się koło pociągu nie czyniąc przy tym żadnego hałasu.
Ja na peron nie wejdę... Do widzenia! Komako zatrzymała się w poczekalni i
stanęła pod oknem. Szyby okna się nie uchylały. Gdy patrzył na nią z wnętrza wagonu,
wydawała mu się podobna do zapomnianej pod zakurzonym szklanym kloszem w podrzędnej
owocarni na zapadłej prowincji pojedynczej sztuki jakiegoś niezwykłego owocu.
W momencie gdy pociąg ruszył, oszklone okno poczekalni rozbłysło naraz, ale ledwie
zdołał dojrzeć, jak skąpana w tym blasku spłonęła czerwienią twarz Komako, jasność zgasła
już bezpowrotnie. Shimamura był jednak pewien, że dostrzegł w tym przelotnym momencie
na jej policzkach rumieniec taki sam jak owego ranka na tle odbitego w lustrze śniegu. I
[ Pobierz całość w formacie PDF ]