[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wał się w krześle. - Chciałbym powiedzieć, że się poddaję, szefie. Proszę
o oddanie tej sprawy komu innemu. Pierwszy raz w życiu mi się to zdar-
za, ale& Może ja czegoś tu nie rozumiem? Dla mnie to nie ma żadnego
sensu, a rozwiązywanie spraw, które nie mają żadnego sensu& - I do-
kończył urywanym głosem: - Zagubiłem się zupełnie& Nie widzę ani poc-
zątku, ani końca, ani powodu, żeby& słowem, szefie, proszę o oddanie
tego komuś innemu. Może ktoś inny lepiej to potrafi rozwiązać ode
mnie& Zginęło trzech ludzi i& mniejsza już o gazety i o Warszawę& ale
przecież może zginąć ktoś następny, a ja nie tylko nie wiem, jak temu za-
pobiec, ale nawet nie mam zielonego pojęcia, dlaczego ktoś by miał po-
pełniać te zbrodnie? Nic mi się nie zgadza i powtarzam: nic nie ma sen-
su. Znowu myślałem dzisiaj i&
- Czekajcie& - Radzikowski przymknął oczy. - Powiedzcie mi, ale tak
spokojnie, poruczniku, dlaczego według was ta cała sprawa nie ma sen-
su? Pytałem już o to, ale nie odpowiedzieliście mi.
- Bo każdego z tych trzech kierowców niby obrabowano, temu ostatni-
emu zabrano kilkaset złotych, drugiemu zegarek wart bardzo niewiele i
jakieś drobne, trzeciemu złotą obrączkę i sto dwadzieścia złotych, jak
wynikało z jego książeczki obliczeniowej. Można by powiedzieć, że to
były zbrodnie rabunkowe. Ale: po pierwsze: wszystkich tych zbrodni do-
konał bandyta czy paru bandytów, uzbrojonych w pistolet. po drugie:
wszystkie te mordy mają cechy premedytacji, to znaczy, że zabójca rozu-
miał, że ryzykuje głową, po trzecie: (I to są te pytania, na które nie ma
sensownych odpowiedzi): Czy jest możliwe, żeby człowiek uzbrojony w
pistolet, zimnokrwisty morderca, zdający sobie sprawę z ryzyka, które
podejmuje, dopuszczał się co kilka miesięcy zbrodni, wiedząc, że zyska
na tym każdorazowo nie więcej niż kilkaset złotych? Dlaczego nie zaryzy-
kował gdzieś, gdzie przy tym samym ryzyku mógłby zarobić sto albo tysi-
ąc razy tyle? Po co? Dlaczego? Nie, szefie, to nie ma sensu. Radzikowski
otarł czoło i spojrzał na leżącą przed nim mapę.
- A co przychodzi wam do głowy?
- Nie wiem. Patologiczny morderca to nie jest, boby nie trudził się po-
zorowaniem rabunków i chyba nie używałby pistoletu. Oni ich nigdy nie
używają. Może zemsta?
- Na trzech szoferach? Może& A czy są jakieś dane na to?
- %7ładnych. Ani rodziny, ani przyjaciele nie widzą nikogo takiego, kto
mógłby aż tak nienawidzić któregoś z zamordowanych. Dwaj pierwsi byli
żonaci i dzieciaci, ludzie raczej spokojni, obaj byli kierowcami państ-
wowych taksówek, trzeci był kawalerem i współwłaścicielem prywatne-
go wozu. Też spokojny i miał jak najlepszą opinię. Nigdy nie karany, żad-
nych podejrzanych znajomości.
- Hm& A czy próbujecie szukać jakiegoś wspólnego mianownika?
- Wspólnego mianownika? Chcecie powiedzieć, szefie, czy coś łączy te
zbrodnie? Chyba tak. Są zasadniczo dwa wspólne mianowniki: jeden to
sposób dokonywania zbrodni, zawsze na kierowcy, zawsze z niedbale
dokonanymi pozorami rabunku i zawsze jednym strzałem pistoletu w
głowę, chociaż pistolet użyty jest za każdym razem inny. Drugi wspólny
mianownik to to, że każdego z nich trzech widziano po raz ostatni na po-
stoju przed Dworcem Głównym w Gdyni.
- A godziny? Chyba też się mniej więcej zgadzają?
- Tak, o ile się to dało określić, wszyscy zginęli mniej więcej między
wpół do jedenastej wieczorem a północą.
- To znaczy w czasie, kiedy na Dworzec Główny przychodzą najważnie-
jsze pospieszne pociągi: z Warszawy, Krakowa i Szczecina.
- Tak. Pomyślałem i o tym. Ale jaki sens miałoby to, że co kilka miesi-
ęcy przyjeżdża facet pospiesznym pociągiem na przykład z Warszawy i
morduje dla paru złotych kierowcę?
- Nie wiem - powiedział Radzikowski. - Ale to już coś znaczy. - Spojrzał
na mapę przed sobą. - Właśnie tu sobie siedziałem i rozmyślałem nad tą
sprawą. Ten Opel, w którym znaleziono Kitę, był zepchnięty na plażę z
szosy. Czy tak? Prawda?
- Tak.
- Jechał wtedy do Gdyni, tak przynajmniej wskazują ślady?
- Tak. Byliście tam przecież, szefie, razem ze mną. - Sękowski ze zdzi-
wieniem uniósł brwi.
- I licznik wskazywał dwadzieścia złotych, pięćdziesiąt groszy& A po-
tem, kiedy samochód uderzył o plażę i wywrócił się spadając do góry ko-
łami, licznik stanął& Hm& to by oznaczało, że& że odliczywszy trochę
czasu na zabicie człowieka, bo zabić musiał czy musieli kierowcę w stoj-
ącym już samochodzie, i odliczywszy trochę czasu na obrabowanie trupa
i zepchnięcie wozu, można powiedzieć, że w przybliżeniu wóz przejechał
trasę o długości osiemnastu złotych. To by było ciekawe& Sękowski zer-
wał się.
- Szefie! To mogłoby naprawdę coś znaczyć! W tym pierwszym wozie,
który znaleziono na szosie w kilka minut po strzale, bo kierowca był
jeszcze ciepły, milicjant dyżurny zanotował stan licznika! A potem w dru-
gim, znalezionym w bocznej uliczce Wrzeszcza, ludzie nawet słyszeli
strzał z domu nie opodal i zeznali, że była godzina pół do dwunastej&
Trupa odkrył jakiś facet z dziewczyną, chcieli się zabrać do Sopotu i zajr-
zeli do szoferki. Licznik też został zapisany& Ale tamten samochód stał z
pół godziny, zanim przybyła milicja&
- Tak& - Radzikowski skinął głową, potem uniósł teczkę z napisem: BI-
E%7łCE i zaczął się nią wachlować powoli. - Ale przecież można mniej wi-
ęcej obliczyć, ile bije licznik w ciągu minuty, kiedy samochód stoi, praw-
da?
- No oczywiście, szefie! - Jego podwładny ożywiał się coraz bardziej. - I [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl