[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko pył? No cóŜ, jak to się mówi, jeśli nie wierzyłeś — uwierz.
— Hmm… — wymamrotał zbity nieco z tropu Conan. Rzeczywiście, jak na razie mag nie
dawał mu Ŝadnych powodów do podejrzliwości. — Niech będzie jak chcesz, Peljasie. Jeśli
meir proponuje mi wyprawę w przeszłość — zgadzam się. Tylko bez Ŝartów i sztuczek!
Inaczej, klnę się na brodę Croma, obaj zgnijecie w śelaznej WieŜy!
CóŜ, Conan jest Conanem, uśmiechnął się w duchu Peljas, pokłonił się z szacunkiem dla
władcy, po czym zwrócił się do starca.
— Czy zdąŜę wypić kubek wina, zanim wrócicie?
— Nawet dwa — uchylił szczelinę ust meir Cemido. — A jeśli jesteś amatorem słynnego
agrosskiego, to i trzy.
Gdy Conan przemierzał w tę i z powrotem wielką komnatę, a mag w całkowitej zgodzie z
Ŝartem starca osuszał czwarty juŜ kubek słynnego agrosskiego, meir Cemido, pochrząkując,
szykował się do podróŜy. Rozpostarł swój chałat tak, Ŝe całkowicie niemal ukrył się przed
wzrokiem króla i Peljasa, i tylko wianuszek rzadkich siwych włosów wznosił się nad tkaniną,
po czym zgarbiony zaczął mamrotać w nieznanym Conanowi języku coś jakby modlitwę.
— To dla niego tylko demonstracja, panie mój — wyszeptał mag. — Dla niego wybrać się
z tobą w przeszłość jest równie łatwo, jak mnie towarzyszyć ci do twej stajni.
— A ty myślisz, Ŝe tak łatwo znaleźć się w mojej stajni? — burknął ponuro Conan. —
Cały dzień się tam wybieram i…
— Jesteś gotowy, panie? — Meir Cemido wyszczerzył w swym dziwacznym krokodylim
uśmiechu rzadkie ostre zęby, po czym wpatrzył się jednym okiem w króla, a drugim w
Peljasa.
— No? — Conan złoŜył ręce na piersi i z nie skrywaną niechęcią popatrzył staremu prosto
w twarz.
— Dobrze, Ŝe masz zwykłe odzienie — wyskrzypiał z aprobatą meir. — Skórzane spodnie,
bluza i kurtka nie zwrócą niepotrzebnie na nas niczyjej uwagi. Teraz podejdź do mnie, panie.
Conan podszedł i podporządkowując się gestowi starego, przysiadł na podłokietniku jego
fotela.
Strona 14
Donnell Tim - Conan I Widmo Przeszłości
— Daj rękę.
Kiedy król, z trudem panując nad wstrętem, wsunął swą potęŜną rękę w suchą, pozbawioną
Ŝycia dłoń starego, ten wyciągnął przed jego oczami drugą. Znowu zadrgał w niej
przytłumiony ogieniek, to przygasając, to znów nabierając blasku…
Ciałem Conana przebiegł dreszcz. Nie mógł oderwać oczu od obrazów, przepływających
po matowej powierzchni dłoni Sługi Przeszłości. Oto szturm Venarium. Cymmerianie z
wrzaskiem wdzierają się do twierdzy, a w pierwszych szeregach, między najtwardszymi,
zahartowanymi w bojach wojami, chłopak z burzą czarnych włosów i przenikliwymi,
niebieskimi oczami, które goreją teraz iście barbarzyńskim podnieceniem… Lecz ku irytacji
Conana, który nie zdąŜył dobrze obejrzeć siebie z młodości, obraz rozpłynął się, a na jego
miejsce natychmiast pojawił się następny. Tym razem pojawiła się pantera ze
szmaragdowymi oczami i gorącą krwawą paszczą, która stojąc przed nim, machała czarnym,
błyszczącym ogonem. Conan wyciągnął do niej rękę ze złotym krąŜkiem na łańcuszku… To
był chyba amulet Mitry… Znowu wszystko zniknęło. Mignęli jacyś ludzie, których twarze,
lepiej powiedzieć mordy, wydały się królowi znajome, półmrok szynków, dźwięcząca w
uszach zajadłość bitew i potyczek… A oto Belit! Serce Conana nagle mocniej uderzyło i
wyciągnął rękę do obrazu… Lecz Belit zniknęła, a zamiast niej na dłoni meira pojawiła się
przepiękna twarz Dajomy, która przedstawiała mu nowego sługę, szaroskórego tytana
Idrajna…
— Co się dzieje? — ponaglił piskliwie stary. — Niedługo dojdziemy do dzisiejszych
czasów! Mów, gdzie się zatrzymać!
Conan, którego nikt nie uprzedził, co trzeba mówić, rzucił na meira wściekłe spojrzenie.
— Tutaj — warknął, nie patrząc na jego dłoń.
W tejŜe chwili przed jego oczami zawirowały czerwonoróŜowe kręgi, w skroniach
zastukały donośnie młoteczki, a włosy na karku zjeŜyły się jak u zwierza, wietrzącego
niebezpieczeństwo. Nawet nie poczuł, jak w jego ogromną rękę wpiły się szponiaste palce
meira Cemido. Popatrzył na Peljasa zmąconym wzrokiem i juŜ chciał rzucić w niego jakimś
przekleństwem, ale osłabł nagle i chwytając powietrze, zaczął osuwać się na bok.
— No i juŜ… — usłyszał Conan zadowolony głos starego, zazgrzytał zębami w bezsilnej
wściekłości i stracił przytomność.
ŚwieŜy wiaterek wzburzył włosy Cymmerianina, niestety przyniósł tylko nadzieję ulgi,
gdyŜ brak mu było wagi i ciała. Conan pragnął prawdziwego wiatru — silnego, morskiego,
nasyconego solą i zapachami róŜnych krajów, takiego, który porwałby choćby część
niewiarygodnego bólu, tętniącego w jego skroniach… Jęknął, przekręcił się na brzuch i gdy
wpadł nosem w kłębek szmat, spróbował przypomnieć sobie, co się z nim stało.
Peljas? Tak, Peljas, który pojawił się w pałacu z ohydnym krokodylem, mieniącym się
Sługą Przeszłości… Równa, matowa dłoń tego wyrodka, a w niej… Na Croma! Jak moŜna
było zrobić z siebie takiego głupca! Podeszli go jak dziecko! Ale dlaczego? Czego potrzeba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]