[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydawało ręcznym pismem - kolumnami zdumiewająco skomplikowanych wzorów, które mogły
być holistycznymi symbolami, ideogramami, technologiczną stenografią. Strony z prawej również
zapisane były ręcznie, lecz pismem, które przypominało język Ksiąg - lingal. Książka-szyfr? Lecz
zdążył odcyfrować nie więcej niż jedno czy dwa słowa, gdy szczelina w drzwiach rozwarła się
bezszelestnie i do pokoju weszła jakaś osoba: była to kobieta.
Ramarren przyglądał się jej z zaciekawieniem, zaskoczony, lecz bez obawy, może tylko, czując
się bezbronnym, nadał swemu spojrzeniu nieco bardziej oficjalny, autorytatywny, wyraz, do czego
upoważniały go jego urodzenie, osiągnięty Poziom i arlesh. Zupełnie nie speszona odwzajemniła
jego spojrzenie. Stali tak przez chwilę w milczeniu.
Była piękna i subtelna, dziwacznie ubrana, z włosami ufarbowanymi na jasnokasztanowy kolor
lub naturalnie rudawymi. Jej oczy były ciemnymi krążkami umieszczonymi w białym owalu. To
były takie same oczy jak oczy na twarzach ciemnoskórych postaci przedstawionych na freskach w
Sali Ligi w Starym Mieście, wysokich ludzi, budowniczych miasta, walczących z Koczownikami,
obserwujących gwiazdy - Kolonistów, Terran z Alterry...
Teraz Ramarren nie miał już wątpliwości, że naprawdę jest na Ziemi, że dotarł do celu Podróży.
Odrzucił dumę i nieufność i ukląkł przed nią z wdzięcznością. Dla niego, dla tych wszystkich,
którzy wysłali go przez osiemset dwadzieścia pięć trylionów mil nicości, była potomkiem rasy, z
której czas, pamięć i zapomnienie uczyniły legendę. Jedyna, samotna, stojąc tak przed nim, była
jednak częścią Rodu Ludzi i spoglądała na niego oczyma tej Rasy, a on klęcząc i skłaniając przed
nią głowę oddawał cześć mitowi, historii i długiemu wygnaniu jego przodków.
Powstał i wyciągnął rozwarte ręce w geście powitania Narodu Kelshak, a ona zaczęła mówić do
niego. Jej mowa była dziwna, bardzo dziwna, gdyż nigdy przedtem jej nie widział, a mimo to głos
brzmiał w jego uszach przedziwnie znajomo i choć nie znał języka, jakim się posługiwała,
zrozumiał Słowo, a potem jeszcze jedno. Przez moment niesamowitość tego uczucia przestraszyła
go i ogarnął go lęk, że dziewczyna stosuje jakąś odmianę myślomowy, która może przeniknąć
nawet zasłonę wyłączonego umysłu, lecz już w następnej chwili uświadomił sobie, że rozumie ją,
ponieważ mówi Językiem Ksiąg, lingalem. Jedynie jej akcent i potoczystość wymowy
uniemożliwiy mu natychmiastowe rozpoznanie.
Zdążyła już powiedzieć kilka szybkich zdań w lingalu, mówiąc dziwnie zimnym, martwym
głosem.
...nie wiem, po co tu przyszłam - ciągnęła. - Powiedz mi, które z nas jest kłamcą, które z nas
zdradziło? Przeszłam z tobą całą tę bezkresną drogę, przespałam z tobą setkę nocy, a teraz nie
znasz nawet mego imienia. Prawda, Falk? Czy znasz moje imię? Czy znasz swoje własne?
- Jestem Agad Ramarren - powiedział, a jego własne imię, wypowiedziane jego własnym
głosem, dla niego samego zabrzmiało obco.
- Kto ci to powiedział? Jesteś Falk. Czy nie znasz człowieka o imieniu Falk? Miał zwyczaj nosić
twoje ciało. Ken Kenyek i Kradgy zakazali mi wspominać tego imienia przy tobie. Lecz ja mam
dosyć ich knowań i nie chcę brać w nich udziału. Sama chcę stanowić o sobie. Czy naprawdę nie
pamiętasz swego imienia, Falk? Falk! Falk! Nie pamiętasz swego imienia? Och, jesteś głupi jak
zawsze, wytrzeszczasz oczy jak wyrzucona na brzeg ryba!
Natychmiast opuścił wzrok. Spoglądanie prosto w oczy innej osobie było na Werel sprawą
obrazliwą i ściśle regulowaną przez tabu i zwyczaje. Była to tylko pierwotna i zewnętrzna reakcja
na jej słowa, choć wewnętrznie zareagował natychmiast, biorąc pod uwagę różne możliwości. Po
pierwsze, była pod lekkim działaniem jakiejś odmiany wywołującego halucynacje narkotyku - jego
wyszkolone postrzeganie określiło to jako pewnik, bez względu na to, czy implikacje tego
dotyczące Rodu Człowieka podobały mu się czy nie. Po drugie, nie był pewien, czy zrozumiał
dokładnie to, co mówiła, a na pewno nie miał pojęcia, o czym mówiła, w każdym razie była
nastawiona nieprzyjaznie i napastliwie. I napaść okazała się skuteczna. Pomimo nierozumienia
tego wszystkiego jej dziwaczne szyderstwa i imię, które nieustannie powtarzała, poruszyły go i
zmartwiły, wstrząsnęły i zszokowały.
Odwrócił się nieco od niej, dając do zrozumienia, że nie spojrzy jej ponownie w oczy, chyba że
ona sama sobie tego zażyczy, i wreszcie odezwał się cicho w prastarym języku swego ludu,
znanym jedynie ze starożytnych Ksiąg Kolonii:
- Czy jesteś z Rodu Człowieka czy Wroga?
Jej odpowiedzi towarzyszył wymuszony, konwulsyjny śmiech:
- Z obu, Falk. Nie ma Wrogów i ja pracuję dla nich. Słuchąj! Powiedz Abundibotowi, że masz na
imię Falk. Powiedz to Ken Kenyekowi. Powiedz wszystkim Władcom, że masz na imię Falk,
przynajmniej będą mieli się czym martwić! Falk...
- Dosyć.
Jego głos był tak samo cichy jak przedtem, lecz przemówił wkładając w to jedno słowo cały
swój autorytet. Zamilkła z otwartymi ustami, wytrzeszczając na niego oczy. Kiedy odezwała się
ponownie, zrobiła to tylko po to, aby powtórzyć imię, jakim nazwała go przedtem, a jej głos stał się
drżący i niemal błagalny. Sprawiała żałosne wrażenie, lecz Ramarren nie odpowiadał. Znajdowała
się w stałym lub przejściowym stanie psychotycznym, a on sam czuł się zbyt niepewnie, zbyt
mocno wystawiony na ciosy, aby w tych okolicznościach pozwolić jej na dalszy kontakt. Czuł się
tak słabo, że odsunął się od niej, koncentrując na sobie, aż jej obecność i głos wtopiły się w tło.
Musiał się opanować; działo się z nim coś dziwnego. Nie były to narkotyki, a przynajmniej nie
takie, jakie znał. Było to jak całkowite przemieszczenie i brak kontroli, gorsze niż wszelkie
indukowane obłędy Siódmego Poziomu umysłowej kontroli. Lecz nie dano mu wiele czasu. Głos
za nim urósł do przenikliwego krzyku wyrażającego złość, a potem uchwycił, jak zmienia się w
furię, i jednocześnie wyczuł w pokoju obecność jeszcze jednej osoby. Odwrócił się gwałtownie.
Właśnie zaczynała wyciągać spod swego dziwacznego ubrania coś, co niewątpliwie było bronią,
ale zatrzymała się w pół ruchu, jak skamieniała wpatrując się nie w niego, lecz w wysokiego
mężczyznę stojącego w wejściu.
Nie padło ani jedno słowo, przybysz zniewolił kobietę przekazem telepatycznym o tak
straszliwej sile, że Ramarren aż się skrzywił. Broń upadła na podłogę, a kobieta wydając cienki,
przeszywający pisk wybiegła pochylona z pokoju, usiłując uciec przed niszczycielskim naleganiem
tego psychicznego rozkazu. Jej rozmazany cień chwiał się przez chwilę wśród przezroczystych
ścian, aż zniknął.
Wysoki mężczyzna zwrócił swe obwiedzione białkiem zrenice ku Ramarrenowi i przemówił do
niego, używając już przekazu o normalnej mocy: Kim jesteś?"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]