[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tego się nigdy nie dowiesz. Zresztą nie jest ci to do niczego po-
trzebne. Praca polega na wykonywaniu pojedynczych zleceń otrzymy-
wanych stale od tej samej osoby. Ten ktoś skontaktuje się z tobą sam
lub za pośrednictwem łącznika, ustali sposób przekazywania zadań i
rozliczania się z nich. Za pierwszym razem wylegitymuje się połówką
starego banknotu, którego druga część leży na stoliku przed tobą.
Zadania mogą być najrozmaitsze, niekiedy nawet dziwne, ale zawsze
musisz je wykonać bez dyskusji. Nigdy nie próbuj ustalić żadnych
danych dotyczących osoby zlecającej ci pracę. Wykonując ją, działaj
tylko i wyłącznie w swoim własnym imieniu; w żadnym wypadku nie
wolno ci powoływać się na przynależność do Oddziału. Jedynie gdy-
byś w czasie wykonywania zadania, powtarzam: w czasie wykonywa-
nia zadania, został zatrzymany przez Nadzór, zażądaj rozmowy z
oficerem na osobności i wtedy wymień liczbę 212. On będzie wiedział,
co zrobić. Pozostałym funkcjonariuszom podawaj tylko numer i na-
zwisko. Oprócz tego żadnych wyjaśnień. Na normalnej, czyli pozor-
nej, płaszczyznie swego życia masz zachowywać się jak każdy zwykły
człowiek, a więc udzielać wszystkich żądanych informacji i wykony-
wać wszystkie polecenia Nadzoru. Ewentualna zmiana twego
53
dysponenta może nastąpić tylko tu, w tym pokoju. Otrzymasz wtedy
nowe instrukcje.
Jeśli będziesz dobrze wywiązywać się ze swych obowiązków, czeka
cię życie przyjemne i pełne wrażeń, jeśli natomiast nie zechcesz wy-
korzystać naturalnych uzdolnień wykrytych u ciebie przez System,
zagubisz się w szarym tłumie i chaosie codzienności. A teraz odpo-
wiedz, czy zapamiętałeś wszystko, co mówiłam?
- Każde słowo.
- Gdyby było inaczej, nie trafiłbyś do Oddziału.
Zapaliła się dodatkowa lampa pod sufitem. W jej świetle ujrzałem
wyraznie stolik, a na nim połówkę banknotu i małe plastykowe pudeł-
ko z przykrywką.
- Otwórz je!
Pincetka, przezroczysta torebka wypełniona krystalicznymi okru-
chami wielkości ziarnka grochu i krążek podobny do guzika, pokryty
z jednej strony czarnym włosiem.
- To jest zestaw SK-7. Przed każdą akcją wyjmiesz pincetą jeden
kryształ, włożysz w gniazdo mikrodysku i całość umieścisz na potyli-
cy. Pokrycie maskujące dobrane jest pod kolor twoich włosów. Po
akcji wyjmiesz kryształ i przy najbliższym spotkaniu oddasz dyspo-
nentowi. Zrób próbę!
Kryształ ciasno wchodził do wnętrza, a krążek raz przyciśnięty do
skóry, z trudem dawał się oderwać.
- W porządku. Staraj się zawsze mieć trochę dłuższe włosy, aby
mikrodysk nie był widoczny, nawet z najbliższej odległości. To wszy-
stko. Teraz możesz zabrać swoje rzeczy i wyjść na korytarz.
- Chciałbym jeszcze o coś zapytać.
- Wszystko zostało już powiedziane.
- Ale ja w dalszym ciągu nie wiem, na czym ma polegać moja pra-
ca i do czego służy ten zestaw.
- Instrukcja nie przewiduje dalszych wyjaśnień.
Zabrałem zestaw, połówkę banknotu i wyszedłem. Za drzwiami
nie było strażnika, jedynie jakiś cywil z przesadnym zainteresowa-
niem oglądał obraz zawieszony przy klatce schodowej. Po chwili wyjął
z kieszeni kawałek papieru i obejrzał go uważnie przy oknie.
- Pan Grey, prawda? - zapytał podchodząc.
Pierwszy raz ktoś zwrócił się do mnie w ten sposób, dlatego nie
54
odpowiedziałem natychmiast. Potwierdziłem dopiero wtedy, gdy
zatrzymał się niezdecydowanie i powtórnie wyciągnął papier.
- To ja.
- Mam zaprowadzić pana na kwaterę przy Bulwarze Południo-
wym. Czy możemy już iść?
- Możemy.
Po długim kluczeniu w labiryncie ciasnych korytarzy wyszliśmy na
zalaną słońcem ulicę. Cisza i upał. Gdzieś w oddali stary zegar koń-
czył wybijać przedpołudniową godzinę. Pusto.
Przewodnik wyprzedził mnie o kilka kroków, omijając wyrwy w
asfalcie. Dochodząc do przecznicy obejrzał się do tyłu, kiwnął porozu-
miewawczo głową i skręcił w prawo. Znalezliśmy się na jakiejś głów-
niejszej ulicy, wśród nielicznych przechodniów o smutnych twarzach.
Zdawało się, że niektórych widziałem już na wybiegu, w tamtym mie-
ście sprzed niewielu dni, lecz z pewnością było to złudzenie.
Przeszliśmy na ukos skwer porośnięty pożółkłą trawą i chwastami,
potem zaułek tak wąski, że można było, rozłożywszy ręce, dotknąć
ścian domów stojących po obu stronach, aż rozwarła się przed nami
szeroka przestrzeń nadbrzeżnej ulicy z rzeką za drzewami. Na drugim
brzegu wznosił się zwalisty gmach z czerwonej cegły, w którym trud-
no byłoby się doszukać odrobiny dobrego smaku jego twórców.
Szliśmy teraz wzdłuż rzeki, mijając po lewej stronie wille ukryte za
wybujałymi żywopłotami. Przed jedną z nich przewodnik zatrzymał
się i kilkakrotnie szarpnął za mosiężną rączkę, zawieszoną na drucie.
Gdzieś wśród zieleni rozległ się głos dzwonka, a zaraz po nim stukot
butów po bruku ścieżki.
Po chwili zjawiła się stara kobieta z pękiem kluczy w jednej ręce i
brudną ścierką w drugiej.
- Czego chcecie? - prychnęła przez kratę furtki.
Cywil z Nadzoru wręczył jej złożoną we dwoje kartkę i spokojnie
czekał, aż przeczyta.
- Proszę, proszę, panie Grey! - zaskrzeczała mocując się z za-
rdzewiałym zamkiem. Kiedy weszliśmy do ogrodu, zamknęła za nami
furtkę, a klamkę wytarła ścierką.
Willa miała już dawno poza sobą okres świetności; powybijane tu i
ówdzie okna zatkano niedbale tekturą, pod ścianami walały się po-
kruszone płaty tynku i ułomki dachówek, ze szpar w obnażonym mu-
rze wyrastały chwasty, a nawet anemiczne drzewka. Wewnątrz czuło
55
się stęchliznę i jeszcze coś, co znałem, lecz nie mogłem sobie przypo-
mnieć, jak się nazywa. W półmroku rozsiadły się stare meble z wyli-
niałymi obiciami, nieokreślonego koloru, jakieś kanapy, szafy - któż-
by zresztą spamiętał te wszystkie dziwaczne nazwy.
Obok schodów rozłożyła swe liście palma sięgająca sufitu. Dopiero
z bliska widać było, że jest od dawna martwa, a trzyma się tylko dzię-
ki obręczom z drutu, obejmującym wyschniętą wiechę liści.
- To tutaj. Tutaj będzie pan mieszkał - powiedziała, gdyśmy wy-
dostali się po skrzypiących schodach na piętro, po czym zabrała się
do czyszczenia poręczy.
- Gdzie są sorty pana Greya? - zapytał cywil.
- Gdzieś tam są, szukajcie. Ja się nie mieszam do nie swoich
spraw. Byli, zostawili - nie moja rzecz.
- Chodzmy!
Najpierw była łazienka z pękniętą wanną i nieczynnymi kurkami.
Dalej pięć pokoi. W największym, sprawiającym wrażenie zamieszka-
nego, stały przy drzwiach dwie paczki opatrzone moim numerem
oraz dużą czarną literą K.
- W porządku - stwierdził przewodnik. - Tu jest wszystko, co po-
trzeba. Powodzenia, panie Grey!
- Dziękuję.
Odszedł. Nie pytałem o nic, bo już zdążyłem przywyknąć, że tu
wszystko staje się wiadome w określonym czasie, a jeśli nie ma się
stać, pytania i tak niczego nie wyjaśnią. Otworzyłem okno. Poprzez
gałęzie widać było ścieżkę do ulicy. Moja gospodyni właśnie zatrza-
snęła furtkę i wzięła się do czyszczenia klamki.
Podmuch wiatru przyniósł do pokoju zapach rzeki, przegnał stę-
chliznę i zrobiło się całkiem przyjemnie, swojsko. W moim pokoju...
Metalowe łóżko przykryte kraciastym kocem, okrągły stół na
trzech nogach, wyblakłe, sztuczne kwiaty w kryształowym pucharze,
dwa krzesła misternej roboty, poobijana miednica na stołku w kącie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]