[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zakłóci tę cudownie senną atmosferę.
- Wiesz, chyba nigdy nie byłam tu sama - powiedziała Jillian.
Przez moment siedziała w furgonetce, rozkoszując się spokojem. Przyszło jej do
głowy, \e mogłaby wrzasnąć na całe gardło i nikt by jej nie usłyszał. W końcu wysiadła,
zatrzaskując za sobą drzwi.
- Zawsze ktoś kręci się w pobli\u, jeden pracuje, inny gra w karty, czyjaś \ona wiesza
pranie lub zbiera warzywa w ogródku, dzieci ganiają po polu... Jak się zastanowić, tworzymy
tu taką małą społeczność.
- Niezale\ną i samowystarczalną - dodał Aaron. Były to cechy, które
charakteryzowały tak\e Jillian. Między innymi dlatego tak bardzo go pociągała.
- To prawda. Ale musimy być samowystarczalni. Tak łatwo zostać odciętym od reszty
świata. - Uśmiechnęła się. - To dobrze, \e wielu moich pracowników ma \ony i dzieci. Wolę
takich ustatkowanych ni\ sezonowych, którzy ciągle wędrują z miejsca na miejsce.
Rozejrzała się wkoło. Jakoś nie miała ochoty wejść do środka. Coś ją
powstrzymywało, coś jakby było nie tak, ale nie wiedziała co. Mo\e ta cisza tak dziwnie na
nią działa?
Aaron zauwa\ył wyraz skupienia na jej twarzy.
- Co się stało?
- Nie wiem, mam jakieś złe przeczucie... - Wzruszyła ramionami. - Pewnie
wyobraznia płata mi figla. - Wyciągnąwszy rękę, nasunęła Aaronowi kapelusz na czoło.
Podobało jej się, jak rondo ocienia mu twarz. - Wspominając o gorącej kąpieli, nie mówiłeś,
\e chciałbyś umyć mi plecy, co?
- Nie, ale dam się namówić. Przytuliwszy się, popatrzyła mu w oczy.
- A czy ja ci mówiłam, jaka jestem obolała?
- Nie, ani słowem o tym nie napomknęłaś.
- Bo nie lubię narzekać...
- No, ponarzekaj.
- Dobrze. A więc mam jedno czy dwa miejsca, które strasznie mnie pieką.
- Ból likwiduje pocałunek. Chciałabyś, \ebym je pocałował?
- Mmm - westchnęła. - Jeśli to nie za du\y problem.
- Skąd\e. Lubię pomagać w potrzebie. Zaczął ją prowadzić w stronę ganku. Po paru
krokach Jillian stanęła jak wryta, po czym wyrwała się z objęć Aarona i rzuciła pędem do
zagrody.
- Jillian! - Aaron pognał za nią.
Jak to mo\liwe, \e wcześniej tego nie zauwa\yła! Dysząc cię\ko, oparła się o płot. W
środku było pusto. Pusto! Zacisnąwszy pięści, popatrzyła na zawieszoną w cieniu butelkę.
Poidło z wodą lśniło w słońcu. Zbo\e, które zostawiła w wiadrze, było prawie nietknięte.
- Co się dzieje?
- Mały... Zabrali małego. - Uderzała rytmicznie ręką o płot. - Weszli na moje
podwórze, niemal pod sam dom, i znów mnie okradli.
- Mo\e któryś z pracowników zamknął go w oborze?
Wcią\ uderzając ręką o płot, potrząsnęła przecząco głową.
- Pięćset sztuk to za mało! Musieli jeszcze tu przyjść i ukraść cielaka. Powinnam była
zostawić na stra\y Joego. Proponował. Albo sama zostać.
- Chodz, zajrzyjmy do obory - powiedział Aaron.
Popatrzyła na niego smętnym wzrokiem.
- Jego tam nie ma.
Wolałby, \eby płakała, ciskała przekleństwa, ni\ \eby mówiła tak zrezygnowanym
tonem.
- Mo\e nie ma, ale trzeba się upewnić. Potem sprawdzimy, czy coś jeszcze zginęło, i
zawiadomimy szeryfa.
- Szeryfa! - Parsknęła śmiechem. Tępym wzrokiem wpatrywała się w pustą zagrodę. -
Szeryfa...
- Jillian...
Otoczył ją ramieniem. Odsunęła się.
- Nie, nie rozkleję się. - Głos jej zadr\ał, ale oczy miała suche. - Nie dam im tej
satysfakcji.
Mo\e byłoby lepiej, gdyby się rozpłakała, pomyślał Aaron. Ale widział po jej minie,
\e podjęła decyzję i jej nie zmieni.
- Dobrze. Zajrzyj do obory, a ja sprawdzę stajnię.
Tak jak się spodziewała, boks małego był pusty. We wpadających ukosem
promieniach słońca unosiły się cząsteczki kurzu. Ponownie zacisnęła pięści. Ktoś ukradł jej
cielaka. Dopadnie tego bandytę! Obróciwszy się na pięcie, wyszła na dwór. Po chwili
dołączył do niej Aaron. Nie musiał nic mówić ani o nic pytać. Razem weszli do domu.
Wiedział, \e Jillian nie puści tego płazem. Przyglądał się jej z podziwem, ale i
zatroskaniem. Owszem, wcią\ była blada, ale kiedy rozmawiała z szeryfem, głos ju\ jej nie
dr\ał. Pobrzmiewała w nim siła i determinacja. Nie, ta kradzie\ nie ujdzie złodziejom na
sucho.
Przed oczami stanął mu obraz Jillian tulącej nowo narodzone cielę. Ilekroć opowiadała
o małym, na jej twarzy malowała się tkliwość. Niby wiedziała, \e nie powinno się podchodzić
emocjonalnie do hodowanych przez siebie zwierząt, \e to błąd, za który mo\na srogo
zapłacić, ale czasem człowiek popełnia błędy.
Pogrą\ony w zadumie, zaczął parzyć kawę. Zastanawiał się, co kierowało złodziejem.
Chciał zabić cielaka na mięso? Zysk mały, ryzyko du\e. Z drugiej strony \aden ranczer w
okolicy nie kupiłby młodego hereforda, którego tak łatwo mo\na by zidentyfikować. Złodziej
musi być albo chciwy, albo głupi. Tak czy inaczej łatwiej go będzie złapać.
Jillian, oparta o ścianę w kuchni, rozmawiała przez telefon. Nie przerywając
rozmowy, skinieniem głowy podziękowała za kubek z kawą. Aaron pociągnął łyk z własnego
kubka i stanął przy oknie. Spoglądając na pola, dumał nad tym, jak powinno się postępować z
piękną, upartą i niezale\ną kobietą, która ma więcej odwagi i waleczności ni\ niejeden facet.
- Obiecał, \e natychmiast przystąpi do działania - oznajmiła, odwieszając słuchawkę. -
Wyznaczę oddzielną nagrodę za małego. - Jednym haustem opró\niła pół kubka. - Jutro znów
się wybiorę do Związku Hodowców. Będę nalegać, \eby coś zrobili. Złodzieje nie mogą być
bezkarni. - Zerknęła do kubka, po czym opró\niła go do dna. - Dopadnę ich, Aaron. Ta
kradzie\ to zuchwalstwo. A taki człowiek, zuchwały i arogancki, prędzej czy pózniej wpadnie
w zastawione na niego sidła.
- Masz rację - powiedział, odwracając wzrok od okna.
- Co tak szczerzysz zęby?
- Bo pomyślałem sobie... na miejscu złodziei, gdybym widział twoją minę, to
zwiewałbym gdzie pieprz rośnie.
Uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Dziękuję. - Wstawiła kubek do zlewu.
- Jesteś głodna? Przyło\yła rękę do brzucha.
- Sama nie wiem.
- To idz się wykąp, a ja przygotuję coś do jedzenia.
Podeszła do niego i na moment się przytuliła. Jak to mo\liwe, \e Aaron tak dobrze ją
zna? Instynktownie wyczul, \e chce pobyć sama, choć przez kilka minut, aby poukładać sobie
wszystko w głowie.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? - spytała szeptem.
- Diabli wiedzą. - Potarł brodą o jej włosy. - No, leć.
Uścisnąwszy go, ruszyła posłusznie na górę. śałowała, \e nie potrafi wyrazić słowami
swej wdzięczności. Bo rzeczywiście nie potrafiła, a przecie\ chciała powiedzieć Aaronowi,
jak bardzo docenia to, \e jest przy niej, lecz się nie narzuca. Potrzebowała czasu, aby się
przekonać, z jak wyjątkowym mę\czyzną ma do czynienia. Teraz ju\ wiedziała.
Rozbierając się, odkryła, \e ma znacznie więcej obolałych miejsc na ciele, ni\ sądziła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl