[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dalionu, takiego właśnie, jaki posiadała piękna pani w Theatre Royal. Wzdrygał się na tę myśl
od wstydu i jakiejś szczególnej formy żalu. Za jakież to pieniądze będzie kupione? Kto to
zapłaci? Azy i pot połyskiwać będą na tym kamieniu... Jej nie można zaczarować Norwida
wierszem o pogrzebie Bema albo Słowackiego błogosławieństwem wiatrów. Ona tego nie
czuje. Czuje blask brylantów. Trzeba jej dać to, co ją wzrusza. Pojmował, jak to rozumowanie
nie wytrzymuje cienia krytyki, lecz marzył dalej. Myślał w głębi siebie:
,,Teraz wydam na to trochę pieniędzy Ogrodyńca. Potem zarobię l zwrócę co do grosza
bandosom, obieżysasom i bezdomnym. Zapłacę nawet procenty...
Zatopił się w tych myślach, w ich rozgałęzieniach, widłach i zaułkach. Słuchał przejmują-
cej muzyki i na jej skrzydłach leciał w daleki świat. Gdy koncert skończył się, przez chwilę
73
trwała rozmowa, złożona z komplimentów i zachwytów, jak to zwykle bywa. Pózniej zaczęto
rozchodzić się. Nienaski odprowadził Xenię do jej pokoju i siedział tam jeszcze z pół godzi-
ny. Raz nałożywszy na się przymus trzymał go się z uporem wariackim. Rozkosz bezmierną
sprawiał mu każdy pocałunek, a odmawiał sobie nawet pocałunków. Tego wieczora Xenia
była w złym humorze. Mówiła, że jest trochę niezdrowa i że zaraz się położy. Wobec tego
pożegnał ją i wyszedł.
Gdy o jakiejś godzinie pół do jedenastej biegł z bramy pensjonatu kierując się w ciemną
uliczkę, najbliższe przejście na bulwar i do domu rzuciwszy przypadkowo okiem w głąb
krętej Notre Dame des Champs, zobaczył w świetle dalekiej latarni, na chodniku poły-
skującym od deszczowej wilgoci, postać damy w dużym kapeluszu z obfitym strusim piórem.
Złe przeczucie ukłuło go w głębi serca. Mróz przebiegł po kościach. Ryszard przyczaił się w
załamaniu starego muru i czekał w zupełnej ciemności. Strojna czarna dama szła w jego kie-
runku. Minąwszy dom, w którym mieścił się pensjonat Xeni, znalazła się znowu w świetle
latarni. Nie było wątpliwości: madame Neville. Zawróciła z powrotem w dół ulicy. Pózniej
cofnęła się znowu. Nienaski wiedział już, że czyha czy czeka na Xenię. Nastąpił w nim jakiś
wybuch. Serce łomotało, jakby miało pęknąć. Czekał jednak cierpliwie i tak spokojnie, jak
spokojną była defilada pani Neville w tej pustej ulicy. Gdy upłynęło ze dwadzieścia minut od
jego wyjścia z pensjonatu, w oknie Xeni podniosła się spuszczona stora. Ta Neville zatrzy-
mała się wprost okna i dała Xeni w nim stojącej znak białą chustką. Stora znowu opadła. Nie-
naski czekał, oparty ramieniem o mokry mur kamienny. Stało mu się to widowisko niemal
obojętnym. Tylko było ciekawe.
Po upływie jeszcze dziesięciu minut drzwi kamienicy otworzyły się i Xenia wyszła cicha-
czem. Rozglądała się podejrzliwie na wszystkie strony, czaiła popod murem, biegła chyłkiem
ku przyjaciółce. Zetknąwszy się padły sobie w objęcia. Nienaski widział w blasku latarni, jak
Xenia całowała gorąco w usta tamte. Porwały się wreszcie pod ramię, przyczepiły do siebie i
pomknęły w dół ulicy, raz w raz rozglądając się we wszelkich kierunkach. Biegły. Znał tam
każdy kamień, każdą dziurę w chodniku, więc snuł się za nimi nie postrzeżony jak upiór. Wy-
skoczywszy na Bulwar Raspail trafiły na wlokącego się fiakra i wsiadły. Nienaski nie miał
czym jechać, nie było bowiem nigdzie drugiego powozu. Biegł tedy w dół ulicy pustym
chodnikiem, na wpół obłąkany... Około hotelu Lutetia trafił na wolny automobil, wskoczył
weń i kazał ścigać fiakra, który w dali znikał. Domysły, wybuchy przypuszczeń, targanie du-
szy płomiennymi kłami bólu... Powozik wiozący Xenię minął Sekwanę, plac przed Luwrem,
skręcił w ulicę Rivoli, wjechał w rue Royale i zatrzymał się wkrótce. Ryszard domyślił się.
Siedząc w automobilu, który się zatrzymał i zdawał śmiać terkotliwie wybuchami gazu pa-
trzał przez szybę, jak Xenia w towarzystwie swej mistrzyni weszła niepostrzeżenie we drzwi,
nad którymi widniał napis: Maxim s . Zdawało mu się, że to jest sen przemierzły. Myślał:
Skądżeby ona wzięła taki strojny kapelusz? To strusie pióro? Czy to była w istocie Xe-
nia? Czy to nie jest w istocie pomyłka?
Był tak zdumiony tym wszystkim, że płacąc szoferowi należność o coś go pytał, prawdo-
podobnie o to, czy to jest restauracja Maxima. Nie poszedł tam. Począł się na chodniku prze-
ciwległym wałęsać tam, nazad. Bolały go nogi, głowa, oczy. W gardle zaschło, Czuł wstyd.
Ze wstydu płakał. Zmiał się również ze siebie, ze siebie... Ze swej bezdennej głupoty! Otóż
to! Doczekał się! Bach, muzyka, wieczór familijno wykwintny, myśli o kupnie brylantów...
O czym też ona myślała? A może to jest właśnie kara Boga, który wszystkie myśli widzi, któ-
ry zna każdy zamiar, który waży każdą podłość na nieomylnej swej szali? Na drugiej wadze
są gwichty ciężkie łzy chłopów, hańba dziewek, niedole małych dzieci...
Porwała go męczarnia jak stalowa maszyna swój obiekt, który ma zdruzgotać, zmiażdżyć i
przemienić na co innego. Poszedł w ciemne pustkowie Pól Elizejskich, między drzewa głucho
szumiące. Wzdychały te drzewa, jakby zaiste patrzyły na oczywiste dzieje boleści. Jakieś
lampiony na bogatym domu odepchnęły go stamtąd. Wrócił. Znowu szedł ku wysokim ko-
74
lumnom Madeleine, które mu się w oczy i mózg werżnęły jak walce katowskiej maszyny.
Któraż to godzina? Daleki gdzieś dzwięk...
Przed drzwi tej restauracji zajeżdżały automobile. To z teatrów. Jedna za drugą bogato
strojne pary wchodziły w te niepokazne drzwi. Zapytał kogoś zapewne Boga:
Mamże tam iść?
Głos odpowiedział w głębi, że tak. Wszedł tedy wyniośle, rzucając na strony wzgardliwe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]