[ Pobierz całość w formacie PDF ]
całym złem tego świata?
Lucia milczała, stojąc z opuszczoną głową.
- Przysięgam, że nie zabraknie ci niczego - ciągnął markiz
łagodniejąc nieco. - Zobaczysz, będziemy naprawdę bardzo
szczęśliwi. Każdą wolną chwilę w Londynie będę spędzał w
twoim domu. Jeśli zaś sobie tego zażyczysz, udamy się w
podróż na pokładzie Konika Morskiego", pojedziemy do
Francji lub dokądkolwiek zechcesz!
Jego słowa brzmiały w uszach Lucii jak najpiękniejsza
muzyka, kusząc ją i wabiąc wizją pięknej przyszłości. Jednak
mimo iż Giles trzymał ją nadal w ramionach, dziewczynie
wydało się nagle, że między nimi otworzyła się głęboka
przepaść. I znów Lucia ujrzała oczyma wyobrazni twarz
markiza, kiedy przemawiał lodowatym tonem do Gianniny,
polecając jej odejść - Pamiętała doskonale ten chłód w jego
oczach i pełen tajonej pogardy uśmiech. To natrętne
wspomnienie sprawiło, że poczuła nagle, iż nie może pozostać
wraz z nim ani chwili dłużej. Otworzyła usta, jak gdyby
pragnąc coś wyjaśnić, jednak kręcąc przecząco głową zdołała
jedynie powiedzieć:
- Nie! Nie... nie!
I zanim markiz zdołał zaprotestować, uwolniła się z jego
objęć, po czym zbiegłszy ze schodków wiodących w dół,
znikła w korytarzu prowadzącym do jej kabiny.
Ocknąwszy się z zaskoczenia, Giles pragnął ruszyć w ślad
za nią, lecz gdy zrobił krok naprzód, zawrócił nagle i podszedł
do burty statku. Opierając dłoń na relingu wpatrzył się w
migocącą światłami ciemność i stał tak długo, nie zdając sobie
nawet sprawy z tego, co widzi.
* * *
Wpadłszy do swej kabiny, Lucia przekręciła klucz w
zamku i rzuciła się na łóżko, kryjąc twarz w poduszce. Przez
cały czas drżała tak silnie, że musiała zaciskać mocno szczęki,
aby zęby nie uderzały o siebie. Kiedy spróbowała
uporządkować myśli, czuła w głowie jedynie pustkę, a na
piersi jakby żelazną obręcz, która nie pozwalała jej głębiej
odetchnąć. Miała wrażenie, jak gdyby ciśnięto ją w głąb
ciemnego lochu, z którego na próżno usiłowała się wydostać.
Dużo czasu upłynęło, zanim zdołała dojść do siebie, a i wtedy
powtarzała tylko bez przerwy:
- Jak on mógł... spodziewać się, że zgodzę się na coś
takiego? Jak mógł pomyśleć, że jestem... jedną z takich
kobiet?
Lucia domyślała się, że mężczyzni, którzy czasami szli za
nią po weneckich zaułkach, myśleli, że jest ona właśnie "jedną
z takich kobiet". Sama myśl o tym była dla niej poniżająca i
wstrętna. Lecz czy mogła przypuszczać, że markiz, który
okazał jej wprzód tyle serca, zechce postawić ją na miejscu
Gianniny, która już go znudziła?
Dom w Londynie, jego urządzenie i to, co nazywał
zabezpieczeniem finansowym", miało stanowić zapłatę za jej
miłość.
- Jak on mógł? - mówiła kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Jak śmiał pomyśleć choć przez chwilę, że przystanę na jego
plany?
Przez długie kwadranse nie potrafiła myśleć o niczym
innym. Potem stopniowo zaczęła się uspokajać i z wolna
odzyskiwać jasność umysłu. Jednak ilekroć wspomniała
płomień, który wzniecały w niej pocałunki Gilesa, kręciło jej
się w głowie.
- Kocham go! Kocham z całej duszy! - szeptała do siebie.
I kiedy tak leżała w ciemnościach, sama nie widząc już, co
ma czynić, łzy napłynęły jej do oczu gorącą falą, a nagły płacz
przyniósł niespodziewaną ulgę. Obawiając się jedynie, że
markiz mógłby usłyszeć jej łkanie, Lucia wtuliła twarz mocno
w poduszkę i płakała tak, jakby w ten sposób można było
zapomnieć o żalu, rozczarowaniu i tęsknocie.
Była już pózna noc, gdy podniósłszy się ze zmiętej
pościeli, rozebrała się i ułożyła do snu. Nie wiedziała, czy
markiz też już udał się na spoczynek, czy może stojąc pod
drzwiami jej kabiny usiłował się z nią porozumieć. Jej płacz
był tak gwałtowny i tak wyczerpujący, że zatraciła
świadomość tego, co się wokół dzieje.
Lucia czuła, jak ogarnia ją straszliwe zmęczenie.
Jednocześnie jej bezładnie rozszalałe myśli zdawały się
uspokajać i powoli zaczęła powracać do niej zdolność
logicznego rozumowania. Leżąc bezsennie, wpatrzona w
cienie przesuwające się po ścianach kabiny, dziewczyna
ponownie przeanalizowała wszystko, co wydarzyło się od
czasu, gdy spotkała markiza po raz pierwszy. I nagle
zrozumiała, jak dziecinnie naiwne było z jej strony
wyobrażenie, że wzajemne wyznanie miłości prowadzi wprost
do małżeństwa. Przecież było rzeczą zupełnie niemożliwą, aby
markiz mógł poślubić taką dziewczynę jak ona. Matka
opowiadała jej nieraz, że przynależność do arystokratycznych
rodów wiąże się z wielką odpowiedzialnością.
- Ci ludzie są na swoich włościach absolutnymi władcami
- mówiła. - Każde ich słowo jest prawem. W zamian za to
zapewniają swoim poddanym opiekę i ochronę!
Matka wyjaśniła też Lucii, że członkowie szlachetnych
rodów zwykli zawierać małżeństwa w obrębie swojej klasy
społecznej, mezalianse są bardzo zle widziane.
- Tylko w bajkach i naiwnych opowieściach dla
dorastających panienek zdarza się, że książę poślubia
Kopciuszka - uśmiechała się. - Chyba nie myślisz, iż coś
takiego zdarza się i w realnym świecie!
- Czy to oznacza, że księżniczki także nie wychodzą za
świniopasów? - pytała Lucia.
Zmiejąc się matka odpowiadała wesoło:
- Najważniejszą sprawą jest, aby dwoje ludzi, którzy mają
się pobrać, kochało się nawzajem. Tylko to jest w życiu
ważne!
Teraz Lucia zrozumiała, że na nic nie przydadzą jej się
nauki matki. Ani przez chwilę nie wyobrażała sobie dotąd, że
markiz mógłby poprosić ją o rękę, i wiedziała dobrze, że i on
o tym nie myślał. Oczywiście, z praktycznego punktu
widzenia, pozycja kochanki była jedyną dostępną dla niej
możliwością. Gdyby potrafiła być dostatecznie rozsądna,
zadowoliłaby się tym, chociażby dlatego, że nie miała innego
wyjścia.
Jednak Lucia wiedziała, że ulegając pokusie tak prostego
rozwiązania wszystkich swoich problemów, postąpiłaby
wbrew temu, co wpajano w nią od dzieciństwa. Była przecież
[ Pobierz całość w formacie PDF ]