[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joyce Bamhardt, ma grzybicę, która nie poddaje się leczeniu. To mnie nieco podniosło
na duchu.
O pierwszej zadzwoniłam do Vinniego, żeby sprawdzić, czy udało mu się zdobyć to
nazwisko. Odezwała się automatyczna sekretarka i zdałam sobie sprawę, że mamy so-
botę. W soboty biuro jest otwarte tylko przez pół dnia.
Zaczęłam się zastanawiać nad jakąś formą rekreacji, na przykład nad bieganiem, ale
kiedy wyjrzałam przez okno salonu, okazało się, że na dworze ciągle jest styczeń, więc
rozstałam się z pomysłem krzewienia kultury fizycznej.
46
Wróciłam do telefonu i obdzwoniłam jeszcze parę plotkarek. Doszłam do wniosku,
że należy mi się trochę rozrywki, a przy okazji mogłam poudawać, że pracuję nad spra-
wą.
O wpół do czwartej miałam spuchnięte ucho i nie byłam pewna, czy zdołam znieść
jeszcze jakąś rozmowę. Zaczęłam rozważać, czy nie uciąć sobie drzemki, kiedy ktoś za-
łomotał do drzwi.
Otworzyłam je, a do środka wtoczyła się Lula.
Z drogi zagrzmiała. Jestem tak zmarznięta, że nie potrafię iść prosto. Tyłek
mi zsiniał już przed godziną, a przecież był czarny.
Chcesz gorącej czekolady?
Za pózno na czekoladę. Trzeba mi gorzały.
Niespecjalnie znam się na alkoholach. Już dawno uznałam, że lepiej nie mącić sobie
w głowie. Nawet na trzezwo niezbyt sobie radzę.
Nie mam prawdziwego alkoholu wyznałam. Jasne piwo, czerwone wino,
płyn do płukania ust.
Dawaj. Chciałam ci powiedzieć, czego się dowiedziałam o Mo. Carla, ta co stoi na
rogu Siódmej i Stark, mówi że widziała Mo przed dwoma dniami. Podobno szukał Ma-
łego O.
Otworzyłam szeroko usta. Mo był przed dwoma dniami na Stark Street. Jasny
gwint.
Co to za Mały O? Znasz go?
Każdy zna Małego O. Mały to jedna z grubych ryb na Stark Street. Zrednia kla-
sa. W razie potrzeby podejmuje się eksterminacji. Porozmawiałabym z nim, ale nie mo-
głam go znalezć.
Myślisz, że Mo go znalazł?
Trudno wyczuć.
Czy ktoś jeszcze go widział?
Nic mi o tym nie wiadomo. Pytałam masę ludzi, ale przy tej pogodzie nikt nie łazi
po ulicach. Lula przestąpiła z nogi na nogę i zatarła ręce dla rozgrzewki. Idę do
domu. Jest sobota i wieczorem mam randkę. Muszę się uczesać. Jestem piękna z natury,
ale to nie znaczy, że nie trzeba mi czasem niewielkiej pomocy.
Podziękowałam jej i odprowadziłam do windy. Wróciłam do mieszkania i zaczęłam
się zastanawiać nad tymi odkryciami. Niewiarygodne, Mo z jakiegoś powodu przyszedł
na Stark Street. Ale nie mogłam dyskwalifikować niczego... nawet takich niestworzo-
nych bredni. Zwłaszcza, że dysponowałam tylko tym.
Połączyłam się z Rangerem i zostawiłam mu wiadomość na sekretarce. Jeśli ktokol-
wiek mógłby odnalezć Małego O, to tą osobą na pewno jest Ranger.
47
W niedzielę wstałam o dziesiątej. Zrobiłam sobie gorącą czekoladę i grzankę, zanio-
słam to wszystko do salonu i włączyłam kasetę z przygodami misia Puchatka. Kiedy
Kubuś Puchatek zakończył ostatnią przygodę w Stuakrowym Lesie, dochodziło połu-
dnie. Doszłam do wniosku, że można by się wziąć do roboty. Skoro nie mam życia oso-
bistego ani firmy, mogę pracować o dowolnej porze.
A dziś miałam ochotę złapać tego głupiego mięczaka Stuarta Baggetta. Odstawiłam
Mo na jałowy bieg, a Stuarta kompletnie zaniedbałam.
Wzięłam prysznic, ubrałam się i wskrzesiłam z martwych akta Stuarta. Okazało się,
że mieszka z rodzicami na Applegate Street pod numerem dziesiątym w Mercerville.
Rozpostarłam mapę na stole i namierzyłam ulicę. Znajdowała się o kilometr od domu
towarowego, w którym pracował Stuart. Bardzo wygodnie.
Podobno są w tym kraju takie miasta, w których w niedzielę zamyka się sklepy. Coś
takiego jest w Jersey nie do pomyślenia. Tego byśmy nie znieśli. Zakupy przez siedem
dni w tygodniu to nasze konstytucyjne prawo.
Zatrzymałam samochód na parkingu przed domem towarowym i z zaciśniętymi zę-
bami udałam, że nie widzę spojrzeń właścicieli mniej fantazyjnych worów. Ponieważ
moje konto świeciło pustkami, poszłam prosto do stoiska z hot dogami. Lepiej nie zba-
czać do działu obuwniczego i nie narażać się na pokusy.
Za ladą stały dwie dziewczyny.
Co pani podać? spytała jedna z nich.
Stuarta Baggetta.
Już tu nie pracuje.
Oż ty w życiu. Przeze mnie ten biedny głupek wyleciał z roboty.
Jej, to szkoda powiedziałam. Może wiecie, co się z nim dzieje? Gdzie go
mogę znalezć?
Zrezygnował z pracy. Parę dni temu wyszedł w środku dnia i już nie wrócił. Nie
wiemy, gdzie może się podziewać.
Mała porażka, ale niezbyt bolesna, ponieważ mogłam jeszcze odwiedzić go w do-
mu.
Applegate to przyjemna uliczka, pełna dobrze utrzymanych domków jednorodzin-
nych i starych drzew. Dom Baggettów był biały, z błękitnymi żaluzjami i ciemnoniebie-
skimi drzwiami. Na podjezdzie stały dwa samochody i dziecinny rowerek.
Drzwi otworzyła pani Baggett. Stuart jest mniej więcej w moim wieku; mogliśmy być
przyjaciółmi. Chciałam najpierw zagrać w ten sposób nie zdradzać zbyt wiele i po-
zwolić, by pani Baggett sama wyciągnęła wnioski.
Dzień dobry powiedziałam. Jest Stuart?
Nastąpiła chwila wahania, która mogła także oznaczać troskę. A może pani Baggett
starała się tylko skojarzyć moją twarz.
48
Przykro mi odezwała się wreszcie. Nie ma go w domu. Miał się tu z tobą
spotkać?
Nie. Myślałam tylko, że go tu złapię.
Jest u kolegi. Wyprowadził się wczoraj. Powiedział, że dostał nową pracę i że bę-
dzie mieszkał razem z tym kolegą.
Ma pani jego adres albo telefon?
Nie. Nawet nie wiem, jak nazywa się ten kolega. Stuart poszeptał coś tam z ojcem
i wypadł jak burza. Chcesz zostawić wiadomość?
Dałam jej wizytówkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]