[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przekonującym tonem.
Po chwili zastanowienia ku zdziwieniu Karli lady Padbury
zgodziła się.
- W takim razie będziemy ci bardzo wdzięczne za pomoc.
- Wspaniale! - ucieszyła się lady Blackburn. - Na kiedy
planujecie wyjazd?
Po wyjściu hrabiny Karla poszła do siebie na górę. Nagle na
schodach ugięły się pod nią kolana. Usiadła na stopniu i objęła
ramionami podkulone nogi. Jeśli Elston przyjedzie do Londynu,
zostanie zdemaskowana i upokorzona. Elston będzie nią gardził i, co
najgorsze, będzie miał do tego pełne prawo. Dlaczego pozwoliła, by
jej zachowaniem rządziła duma, a nie zdrowy rozsądek? Dlaczego nie
wyznała mu prawdy, zanim wyjechał? Odpowiedz była taka sama na
oba pytania. Nie chciała, by dowiedział się, w jak przykrej sytuacji się
znalazła. Rycerz, o którym marzy każda kobieta, powinien szanować i
podziwiać damę swojego serca. Dla Karli od siedemnastu lat takim
rycerzem był Elston. Nie zniosłaby jego litości.
Gdyby tylko...
Nie, żadnych  gdyby tylko". Wyprostowała się i ruszyła do
pokoju. Co się stało, to się nie odstanie. Teraz będzie musiała ponieść
konsekwencje swoich decyzji.
Póznym rankiem drugiego dnia podróży Robert i Higgins dotarli
do celu: wioski w pobliżu posiadłości księcia Foxtona, znajdującej się
około dziesięciu mil na południe od Leicester. Robert nie znał księcia
i jechał w odwiedziny tylko ze względu na jego córki umieszczone w
testamencie świętej pamięci markiza. Ponieważ było jeszcze za
wcześnie na wizytę towarzyską, Robert wypożyczył wierzchowca i
ruszył na przejażdżkę po okolicy.
Odprężony pogrążył się w myślach. Książę Foxton miał trzy
córki. Z nich tylko średnia była panną. Rzadko zdarzało się, że
młodsza siostra wychodziła za mąż przed starszą, i Robert zastanawiał
się, dlaczego dwudziestopięcioletnia lady Mary jest starą panną. Może
była brzydsza od swoich sióstr albo była kiedyś zaręczona, ale jej
narzeczony zmarł. Być może miała trudny charakter. Wszystkie trzy
wytłumaczenia wydawały się jednakowo prawdopodobne.
Robert skierował konia w stronę niewielkiego zagajnika, ale na
dzwięk podniesionych głosów zawrócił. W pierwszej chwili chciał
ominąć kłócące się osoby, ale zmienił zdanie. Zsiadł z konia i
przywiązał lejce, do drzewa, po czym cicho ruszył w stronę, z której
dochodziły głosy.
- Jesteś niemądra, Mary Foster! - denerwowała się jakaś kobieta.
- Wiem, że z przyjemnością odegrałaś tę scenkę. Mam nadzieję, że
jesteś zadowolona, iż utraciłaś przyjazń Lizzie.
Robert zbliżył się do polanki i zobaczył, jak niższa z kobiet
uśmiecha się szyderczo do swojej rozmówczyni. Nie było jej do
twarzy z tym grymasem. Robert stanął w cieniu ogromnego dębu i
podsłuchiwał sprzeczkę bez najmniejszych wyrzutów sumienia.
- To ty jesteś niemądra, Charlotte, jeśli sądzisz, że Lizzy
wzgardzi moją przyjaznią.
- Nie powiedziałam, że wzgardzi twoją przyjaznią, tylko że ty
utracisz jej przyjazń.
- Czy to nie to samo?
- Nie.
Robert zgodził się z opinią wyższej kobiety. Był ciekaw, co
takiego zrobiła córka Foxtona. Tymczasem lady Mary wzruszyła
ramionami.
- To samo czy nie, wszystko jedno. W gruncie rzeczy Lizzie
powinna mi podziękować.
- Podziękować ci, że uwiodłaś mężczyznę, którego ona kocha?
Nie gadaj głupstw.
- Nie uwiodłam go...
- Może i nie, ale wątpię, żeby Lizzie to w ogóle interesowało.
Dziwię się, że pozwoliłaś, żeby Henry cię pocałował. Przecież on ci
się nawet nie podoba!
Mary roześmiała się ironicznie.
- Na nic mu nie pozwalałam. Sama go pocałowałam.
- Dlaczego?
Robert czekał równie niecierpliwie jak Charlotte, żeby usłyszeć
odpowiedz na to pytanie.
Mary znowu wzruszyła ramionami. Jej rozmówczyni nie
spodobała się taka reakcja.
- Nie myśl, że możesz mnie tak po prostu zbyć. %7łądam
odpowiedzi.
Zabrzmiało to tak, jakby mówiła przez zaciśnięte zęby.
- Nie zawsze dostajemy to, co byśmy chcieli, Charlotte.
- Ach, tak? Wszystko dlatego, że mąż twojej siostry wolał ją od
ciebie?
Robertowi wydawało się, że Charlotte dodała jeszcze:  co mnie
wcale nie dziwi" i zgodził się z nią w zupełności. Usłyszał
wystarczająco, żeby upewnić się, iż lady Mary nie będzie dla niego
odpowiednią żoną i po cichu wycofał się z zagajnika. Wsiadł na konia
i wrócił do wioski.
Gdy oddał wierzchowca do stajni, poinformował Higginsa, że po
obiedzie wyruszają dalej. Służący był zdziwiony decyzją pana, ale
powiedział jedynie:  oczywiście, lordzie", po czym schował stertę
koszul, które trzymał w rękach, z powrotem do kufra. Właściciel
zajazdu również nie był zachwycony, ale wyniosły wzrok i groznie
zmarszczone brwi Elstona szybko przywołały go do porządku.
Trzy dni pózniej, dziewiętnastego marca, tuż przed zmierzchem
Robert dostrzegł na horyzoncie zarys Elston Abbey. Jego rodzina
posiadała wiele piękniejszych i nowszych posiadłości, ale tę Robert
kochał najbardziej. Stary kamienny budynek, który powstał pod
koniec piętnastego wieku jako klasztor benedyktynów, przetrwał
ciężką próbę czasu. Kilka razy był odnawiany, ale wszystkich zmian
dokonywano tak, by harmonizowały z architekturą statecznej budowli.
W większości okien na parterze paliły się światła, z czego Robert
wywnioskował, że ciotka otrzymała wiadomość o jego przyjezdzie.
Mogła też mieć gości, choć nie było to bardzo prawdopodobne.
Robert czuł się zmęczony podróżą i miał nadzieję, że nie zastanie w
domu połowy arystokratów z okolicy.
- Witamy w domu, lordzie! - wykrzyknął strażnik stojący przy
bramie.
- Dziękuję, Hobsonie. Dobrze jest wrócić do domu.
- Lady Lavinia czekała na pana z niecierpliwością. Już dwa razy
posyłała lokaja do bramy. - Starszy pan chrząknął niezadowolony. -
Jakby mógł się pan zgubić między bramą a drzwiami.
Robert uśmiechnął się lekko.
- Jak do tej pory znajdowaliśmy drogę bez kłopotu, więc mam
nadzieję, że nie zgubimy się i na tym krótkim dystansie.
- Oczywiście - przytaknął Higgins i skierował powóz na podjazd.
Z rezydencji wyszedł kamerdyner i dwóch służących.
Kamerdyner poruszał się powoli i dostojnie w przeciwieństwie do
dwóch niższych rangą lokajów. Po chwili dołączyli do nich stajenni.
Kamerdyner otworzył drzwi powozu i opuścił schodki.
- Witamy w domu, lordzie Elston. Robert zszedł na dół.
- Dziękuję, Wilcoxie. Cieszę się, że już wróciłem. Mam nadzieję,
że wszyscy mają się dobrze i podczas mojej nieobecności nie pojawiły
się żadne problemy.
Kamerdyner spojrzał szybko na lokajów i upewnił się, że są zajęci
rozpakowywaniem bagażu.
- Lady Lavinia bardzo za panem tęskniła...
- Ja za nią też.
- Pan Markham, o ile wiem, dobrze sobie radził ze sprawami
majątku.
Robert z trudem opanował pokusę, by wbiec do domu.
- Proszę poinformować Markhama, by przyszedł do mnie do
gabinetu o wpół do jedenastej jutro rano.
- Tak, lordzie.
W hallu Robert z radością rozejrzał się dookoła, upajając się
widokiem ukochanego domu.
- Robercie!
Lady Lavinia Symington wypadła z zimowego salonu z
prędkością, która zadawała kłam jej wiekowi. Robert chwycił ciotkę w
talii i przytulił tak mocno, że niemal uniósł ją w powietrze. Potem
zadowolony objął starszą damę ramieniem i uśmiechnął się do niej
szeroko.
- Dobry wieczór, ciociu Liwy. Co za wspaniałe powitanie!
Lady Lavinia aż poróżowiała z radości.
- Ty łobuzie! Czy tak się wita starą ciotkę?
- O, tak. Jak będziesz naprawdę stara, będę cię witał spokojniej.
- A kiedy, jak myślisz, osiągnę ten stateczny wiek?
- Hmm. - Robert udał, że się zastanawia. - Za jakieś dziesięć lat. '
- Słyszałeś, Wilcoxie? - ciotka spytała kamerdynera, który był od
niej młodszy o dziesięć lat. - Dopiero w wieku osiemdziesięciu lat
doczekamy się odpowiedniego szacunku.
Wilcox ukłonił się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loko1482.xlx.pl